Bike Maraton - Karpacz "Świat się pomylił" ;>
-
DST
77.00km
-
Teren
60.00km
-
Czas
04:22
-
VAVG
17.63km/h
-
VMAX
73.19km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
HRmax
173( 89%)
-
HRavg
156( 80%)
-
Kalorie 3230kcal
-
Podjazdy
2100m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do Karpacza przyjechałem z kuzynem w sobotę, dołączając do Marca'a i JPbike'a. Nocleg w Willi Jaśmin :D, bla bla bla bla....
Ogólnie to nie wiedziałem jak się czuję, niby dobrze, ale nie do końca, niby źle, ale tez nie do końca :). Już po Istebnie mówiłem, że w Karpaczu chcę się zmieścić gdzieś w połowie stawki w OPEN, bo wiedziałem, że na M2 nie mam co liczyć, jest cholernie duża konkurencja. Oczywiście zdecydowałem się na dystans GIGA, bo zawsze będę jeździł GIGA !!! ;). Wystartowałem z 3 sektora dokładnie tak jak Klosiu, który dzień wcześniej był na maratonie w Świeradowie. Powiem szczerze, że trochę twardo, ja chyba nie miałbym na tyle silnej psychiki, aby jechać 2 maratony pod rząd. Rozgrzewka to 5 km pod górę obok Świątyni Wang, dziwne, ale pod górkę szedłem jak żyleta. Postanowiłem, że tym razem nie pojadę tak jak w Istebnie, czyli wysoka kadencja, kosztem mniejszej prędkości. Praktycznie 90% trasy przejechałem na środkowej tarczy z przodu. Ciąłem naprawdę grubo, jak "taki kujot, hiena taka" :D. Na zjazdach czułem się naprawdę dobrze, wyprzedzając wszystkich. Na ok. 7 km gleba :D. Jakiś megowiec (prawdopodobnie) zahamował na dziecinnie banalnym zjeździe, na którym było dużo błota i kamieni, a ja sądząc, że to pewnie jakiś pro nawet nie pomyślałem, że zrobi coś takiego. Wleciałem moim kołem na jego koło i wywróciłem się na bok, w błoto, rozcinając sobie delikatnie nogę... Gość krzyczy "sorry", ja się podnoszę, sprawdzam rower, wskakuje na niego i śmigam dalej, bo szkoda czasu. Później dalej zjazdy, podjazdy, jadę wszystko, nigdzie nie schodzę z roweru, powtarzam to samo co w Istebnie, ale szybciej. Każdy trudny podjazd zaliczam, gdy większość ludzi prowadzi rower. Cieszę się z tego, bo widzę, że moja forma się zdecydowanie polepszyła. Po jakimś czasie dochodzę gościa z numerem 311, który okazuje się Rodmanem :D, rozmawiam z nim chwilę, ale niedługo, ponieważ on pod górę ciągnie dużo lepiej niż ja :). Dzień wcześniej też był w Świeradowie, więc gratuluję i podziwiam kondycję. Na jakimś zjeździe później jeszcze go wyprzedzam, ale ogólnie dojeżdża do mety 3 minuty szybciej niż ja :). Za mostem fajny zjazd, na którym śmigam ponad 73 :), ale więcej opony mi nie pozwalają. Na ok. 50 km, pod koniec II pętli pojawiają się skurcze! Nie mogę stać na pedałach, jak to robię to niestety pojawia się niebezpieczeństwo, że zaraz mnie złapie. To jest właśnie cena szybszej jazdy w górach. Musiałem cały czas siedzieć na siodle i przez to niestety trochę spadła mi średnia, ponieważ zacząłem używać tarczy nr 1 :) Ostatni podjazd masakra, jadę jak żółw i zaczynają mnie doganiać jacyś GIGOWCY. Mówię sobie, "no i w pizdu i wylądował, i cały misterny plan też w pizdu", do tego doszedł ból pleców no i skończyła się szybka jazda. Nagle dojeżdżam do tabliczki 10 km do METY :D. Dostaję kopa i zaczynam gnać do przodu jak dziki, ale po 3 km nagle czuję, że znowu nadchodzi skurcz, pojawia się górka więc zeskakuję z roweru i biegnę pod tą górę jakieś 12 km/h :) Miałem dużo siły jeszcze, więc stwierdziłem, że praca innych mięśni pomoże. No i pomogła. Na kolejne kilka kilometrów to pomogło. Po chwili widzę cudowną tabliczkę META 5 km :) Cieszę się i patrzę na średnią, a tam 17.70 km/h :D. Myślę sobie, "ale ze mnie hardkorowiec !!! Albo mam dobrą formę, albo ten maraton jest naprawdę łatwy" (pewnie obie rzeczy) :)) W każdym bądź razie przed metą dochodzę kolesia, który wyciął mnie przez moje skurcze. Już miałem go, już tak mało brakowało, ale ostatni podjazd był dość mocny i skurcz znowu chciał mnie chwycić, więc znowu zszedłem z roweru i biegłem za gościem. Podciągnąłem sobie nogawki do samej góry i to spowodowało, że skurcz nie nadchodził tak łatwo. Później już tylko wjechałem na metę i cieszyłem się, że mam niezły czas.
Zobaczyłem tablice z wynikami i okazało się, że jestem tylko 10 minut za twardzielem Jackiem. Pomyślałem - "it's fucking unbelievable".
Jestem naprawdę zadowolony z tego wyścigu, już teraz mam jakieś doświadczenie w górach i wiem mniej więcej na ile mnie stać, w przyszłym roku mam zamiar na poważnie się w to wkręcić ;). Żałuję tylko, że to ostatni maraton w tym sezonie :(, trzeba teraz zrobić wszystko aby utrzymać formę do następnego.
Czas: 4:22:33
Miejsce OPEN: 32/82
Miejsce M2: 15/22 ;)
komentarze
Masz talent ;)
widać Gianty odżywają na koniec sezonu !!
Z maratonu na maraton same postępy poczynasz ... już napisze że spodziewam się że w sezonie 2011 będzie ciekawie :)