mlodzik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

Dystans całkowity:695.60 km (w terenie 279.00 km; 40.11%)
Czas w ruchu:28:09
Średnia prędkość:24.71 km/h
Maksymalna prędkość:57.72 km/h
Suma podjazdów:3113 m
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:115.93 km i 4h 41m
Więcej statystyk

TTR-N

  • DST 211.00km
  • Teren 60.00km
  • Czas 08:27
  • VAVG 24.97km/h
  • VMAX 57.72km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 828m
  • Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 października 2011 | dodano: 31.10.2011

W końcu 200 km pobite.
Jechało mi się bardzo dobrze i bez żadnego większego kryzysu przez całą wyprawę. Jedynie na setnym kilometrze strasznie doskwierał mi ból kolana. Pierwszy raz coś takiego miałem. Kupiłem sobie ibuprom i było lepiej :)

Trasa względnie łatwa. Było dużo łatwiej niż tydzień temu z Klosiem i Jackiem. Po pierwsze ze względu na to, że było więcej osób i większa motywacja. Po drugie było dużo mniej terenu niż wtedy. I po trzecie dlatego, że to już praktycznie druga dwusetka w tym miesiącu ;)

Ekipa jechała dość duża. Do Poznania wjechaliśmy chyba w 10 albo 11 osób. Już dobrze nie pamiętam.
Wyjazd bardzo udany i z chęcią pojechałbym sobie jeszcze raz coś tak długiego, gdyby pogoda dopisała.

Dzięki wszystkim, którzy jechali i szacuneczek za ukończenie :)



Nadwarciański Świt :D

  • DST 196.10km
  • Teren 70.00km
  • Czas 07:56
  • VAVG 24.72km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 802m
  • Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 października 2011 | dodano: 23.10.2011

W piątek SMS od JP, że jutro o 8:40 na Cytadeli :). Pomyślałem, super jadę, w końcu kiedyś 200 km trzeba zrobić ;)

Stwierdziłem, że nie jadę z Tuczna rowerem, bo po pierwsze się nie wyśpię, a po drugie będę na maxa zmęczony w trakcie powrotu. Samochodzik zaparkowałem na Niepodległości i pojechałem do wyznaczonego miejsca. Na miejscu byłem o 8:50. JP już był, Klosiu dojechał po chwili. Ruszyliśmy chwilę przed 9.
Trasa szlakiem nadwarciańskim do Międzychodu i z powrotem ma ponad 230 km. Już mi się ot nie spodobało, ale na szczęście Jacek powiedział, że gdzieś tam na końcu skrócimy ją. Ucieszyłem się bo 2 tygodnie nawet na rower nie patrzyłem.

Zaczęliśmy dość ostro, a raczej Klosiu zaczął. Miałem małą zadyszkę, a pulsaka nie wziąłem. Prawdopodobnie tętno bardzo wysokie. Teren a my cały czas 30 km/h. Zastanawiałem się tylko kiedy będę zdychał jak pies. Wiem, że ze 100 km'ów dam radę, ale w końcu trasa ma 200 ;/. Jechałem dalej, przecież nie będę się odrywał. Klosiu cały czas z przodu i w ten sposób do Biedruska dojechaliśmy w moment. Później na Oborniki po asfalcie w ładnym peletoniku po zmianach co 1 km. Szło pięknie, kilometry znikały a średnia 30 km/h.

Po ok 60 km przerwa na starym moście kolejowym przed Obornikami. Tam zjedliśmy, porobiliśmy fotki i polecieliśmy dalej. Po 70-80 km zacząłem odczuwać nogi.
Takie zapierdzielenia na początku mnie trochę zmęczyło. Klosiu to wariat, dla niego wolno to średnia 26-28 km/h :D. Ja już nie mogłem i w końcu zaczął się las. Tam jechało mi się lepiej, ale nie starałem się na siłę trzymać koła Klosia, wolę jechać po swojemu, bo nigdy nie robiłem 200 km i nie wiem co się będzie ze mną działo :).
Po niedługim czasie dotarliśmy do Sierakowa, gdzie mi stuknęła setka :). Znowu mała przerwa na banana :). Podczas takich postojów szybko robiło się zimno i bardzo mnie to wkurzało.
Z Sierakowa pojechaliśmy do miejscowości Chrzypsko Wielkie, tam zakupiliśmy jakieś jedzenie, Klosiu i JP piwko i wdrapaliśmy się na punkt widokowy w Łężeczkach. W sumie fajnie tam, ale wiało mocno i znowu zaczęło mi się robić nie przyjemnie. Byłem już trochę słaby, więc postanowiłem się tam mocno najeść. W tamtym miejscu na liczniku miałem 120 km. Jacek powiedział, że do domu jeszcze 80 :). Byłem trochę załamany ;). Ale powiedziałem sobie, że dojechać na pewno dojadę :D.
Minęło jakieś 30 minut i ruszyliśmy dalej. Nie mieliśmy zamiaru już się zatrzymywać, ponieważ robiło się mega zimno. Razem równo deptaliśmy, z tym, że ja przez jakiś czas muliłem z tyłu. Do Szamotuł w większości za Klosiem, nie miałem siły być lokomotywą. Po prostu na przodzie jechalibyśmy 23, 24 a Klosiu dusił 27-28 :). Czasem JP też zmieniał, ale ja raczej w ukryciu. Tak przejechałem "na hienę" jakieś 30,35 km. Przed Szamotułami chyba jedzenie się strawiło, bo zaczęło mi się jechać dużo lepiej. Nogi odczuwałem, ale siły przybyło. Nawet zacząłem zmieniać Klosia.
Z Szamotuł do Kiekrza dotarliśmy mega szybko i zaraz był Poznań. Tempo wzrosło o jakieś 10-15%. Spojrzałem na zegarek a tam 18:09, na siłę można by bez lampek wjechać. Jednak my już się wcześniej przygotowaliśmy i tylne lampki miały co robić :)
Na koniec ze od Strzeszynka, przez Rusałkę laskiem, (zaliczyłem tam małą glebę, bo nie widziałem piachu i byłem już zmęczony) z lampkami zapierdalaliśmy jak niepoważni. Włączałem na chwilę podświetlenie w liczniku i 30-32 km/h wciąż. Nie chciało być mniej. Na jednym zakręcie Klosiu by się prawie nie zmieścił. Ach te siły odśrodkowe ;). Zabawnie :D. Jacek odłączył się nad Rusałką a ja z Klosiem na Pułaskiego.

Ogólnie ja do 200 km nie dobiłem, zabrakło chęci. Miałem już to gdzieś. Potrzebowałem ciepłej herbatki i posiłku.

Wyjazd udany. Trasa świetna dzięki Jackowi.
Dzięki bardzo za dobre towarzystwo :)

TUTAJ FOTO :)

A ">tutaj filmik



Tylko część pierścienia :D

  • DST 133.00km
  • Teren 80.00km
  • Czas 05:19
  • VAVG 25.02km/h
  • VMAX 50.18km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 573m
  • Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 października 2011 | dodano: 10.10.2011

Ogólnie porażka, zimno i mokro :D.
Nie mogłem się rozgrzać przez całą trasę. W Mosinie pojechałem z Jackiem do domu a Zbychu i Maks ciągnęli dalej.

Z Poznania do Tuczna zapierdzielałem cały czas ponad 30 km/h z wiatrem :)

Dzięki za wyprawę, gdyby tylko pogoda dopisała :)



Rozjazd po maratonie

  • DST 33.60km
  • Czas 01:24
  • VAVG 24.00km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 184m
  • Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 3 października 2011 | dodano: 03.10.2011

Mały rozjazd po maratonie. Troszkę nogi dzisiaj czułem, ale po 20 minutach było idealnie.
Jak będzie tak ciepło to może dobiję w tym roku do 5k km ;)



Grand Prix Kaczmarek Electric MTB Wolsztyn, czyli wyprzedzanie bez końca ;)

  • DST 67.50km
  • Teren 67.00km
  • Czas 02:59
  • VAVG 22.63km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 516m
  • Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 października 2011 | dodano: 02.10.2011

Rano wstaje i mam złe nastawienie, może Września? ;). Tej nocy spało mi się bardzo źle. Wstawanie, nocne poty, koszmary, przewracające się ściany i spadający sufit na moją głowę, etc. :D.

Nie wyspałem się absolutnie. Gdy zadzwonił budzik miałem nadzieje, że to pomyłka i że jest środek nocy. Niestety nie, jest siódma więc pora się szykować.
Odbieram SMS'a od Denisa Rodmana, a tam informacja, że jednak jedzie do Wrześni. Mówię sobie trudno, szkoda, bo nie będzie z kim się ciąć :D

Półtorej godziny jazdy i już byłem w Wolsztynie. Na dzień dobry się zgubiłem. Brak oznakowań, gdzie jest maraton. Po 10 minutach jeżdżenia i zaczepiania przechodniów dostałem się na miejsce organizacji maratonu. Od razu spotkałem Maksa i Zbycha, jak zwykle "pierwsi" ;). Szybkie załatwienie numerka bez większych kolejek i jazda się przebrać. Ładna rozgrzeweczka z kolegami z EMED'u, małe zakupy w Żabce mojej tajnej mikstury doładowującej i jazda do sektora. Ja to bywa na takich maratonach stoimy gdzieś w czarnej, ciemnej dupie :D. Oczywiście z dziećmi, które mają plastikowe pedałki i różowe kaski ;D.
5 minut do startu, gadka szmatka z Michałem o jego nowym bike'u i w końcu ruszamy.

Na początku idę dość spokojnie, ponieważ muszę się rozgrzać. Po chwili pojawia się mostek przy jeziorku, który jest wąskim gardłem całego wyścigu. Staję grzecznie w kolejce z Michałem a Maks i Zbyszek bardzo zgrabnie wciskają się z boku, uzyskując w ten sposób sporo przewagę nad nami. Mijają 2 minuty i w końcu jestem na drugiej stronie. Teraz właśnie zaczyna się tytułowy etap wyścigu. Zaczynam wyprzedzać. Mijam najpierw największych amatorów z różnicą prędkości ok. 10-15 km/h. Po chwili dochodzę Michała, który też trochę szybciej przeszedł przez mostek. Droga to wąski singiel na max. 3 rowery. Wyprzedzam wciąż mając do dyspozycji bardzo mało przestrzeni. Po lewej jest trawa i liście, po których jedzie się ciężej. Wykorzystuję dużo siły fizycznej i psychicznej, aby wszystkich powyprzedzać. Singiel ma długość jakieś 5 km. Po chwili widzę Maksa, który krzyczy mi: "goń Zbycha" :D. Myślę sobie spoko... Mijają z dwie minuty i widzę niebieskiego Gianta XTC0 :D. To Zbychu, ciśnie bardzo mocno i dość długo widzę go przed sobą. Chwilę przed wyjazdem na krótki odcinek asfaltowy, wyprzedzam go klepiąc w plecy, ponieważ tętno mam tak wysokie, że nic nie mogę powiedzieć ;).

Dalej wycinam równo każdego napotkanego bike'ra. Na pierwsze pętli 33 km jest ich wciąż bardzo dużo. Wiem, że w większości to dystans mini i nie są dla mnie konkurencją, lecz muszę ciężko pracować, ponieważ pozycję startu miałem fatalną. Na trasie sporo piachu, powiedziałbym nawet, że dużo. Podjazdy są strome, lecz dość krótkie. Jeden jest absolutnie nie do podjechania. Przez cały wyścig trzęsie mną tak, że Japonia może się schować ;). Dochodzę grupkę z corrateca, ale oni jakoś tak wolno jadą. Myślę sobie "co jest z tą wiarą?".
Przez cały czas wydaje mi się, że się wręcz wlekę, jednak patrząc na innych wiem już, że teren jest wymagający. Wszyscy jadą wolno. Cały czas mam nadzieję, że dojdę jakiegoś szybkiego megowca po defekcie i będę z nim się tasował do mety. To na pewno pomogłoby mi osiągnąć lepszy czas. Jednak nikt taki się nie przytrafia. Wszystkie single i szerokie polne drogi jadę sam. Nawet na moim kole nikt nie chciał usiąść. Myślałem, że może zmotywuję kogoś i razem osiągniemy więcej :D.
Pierwszą pętlę przejeżdżam cały czas kogoś wyprzedzając. Jest dośc interesująco, lecz druga to wielka samotność. Jadę długi czas sam, za mną nikt, przede mną ktoś bardzo daleko, bo nie widzę. Po ok. 5 km drugiej rundy doganiam już kolejne grupki. Nikt nie jedzie sam, wszyscy walczą razem, jednak znowu nikt nie uczepia się mojego koła. Teraz zjazdy jedzie mi się lepiej, nikt mnie nie spowalnia, lecz przydałby się jakiś pociąg, bo jednak wiatr w ryj wieje :D. Dupa, już wiem, że cały wyścig pojadę sam i nikt mi nie pomoże. Po drodze wyprzedzam jeszcze ok. 8-10 kolarzy i to wszystko. 15 km przed metą łykam mój tajemniczy płyn o nazwie COCA-COLA 0.33l. Czuję się po tym lepiej, dużo lepiej, ponieważ na bufetach nie było nic do jedzenia, a ja miałem tylko jeden mały żel PENCO. Do mety samotnie ostatnie km'y. Wjeżdżam z impetem i jestem zadowolony, choć nie mam pojęcia ilu jest przede mną.

Cały wyścig jechałem sam z niczyją pomocą, fajne pociągi były daleko z przodu przez chujowy sektor. Gdyby np. jechał Klosiu lub Rodman to na pewno jechalibyśmy dużo lepiej, motywując się wzajemnie.

Po 37 minutach przyjeżdża Zbychu, później Michał z krzywym hakiem i jednym laczkiem na trasie. Ostatni po 52 minutach przyjeżdża wysoce nieusatysfakcjonowany Maks, który źle zaprojektował swoją taktykę wyścigu :).
Przebrałem się, zjadłem coś, pogadaliśmy i czekaliśmy na dekoracje. W między czasie wywiesili listę MEGA a tam:

Miejsce:
Open: 13/78
M2: 4/21
czas: 3:00:55

Strata do trzeciego miejsca M2 to 5 minut. Szkoda... Gdyby nie ten sektor.
Strata do Olka Drożały :) 29 minut :D. Masakra, cyborg.

Drożała pierwszy i Kajser 2 minuty za nim, a później długo długo nic... i następni. Nieźli są :)

Zadowolony jestem z wyścigu. Tylko jak zwykle żałuję, że to koniec sezonu, bo czuję się znowu bardzo w formie. W przyszłym sezonie biorę się za siebie, nie będę się na pewno tak opierdalał. Ostatni tydzień wciąż jeździłem i od razu noga podaje ;)



Słodziutka pogoda, słodziutka przejażdzka :D

  • DST 54.40km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:04
  • VAVG 26.32km/h
  • VMAX 39.90km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 210m
  • Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 października 2011 | dodano: 01.10.2011

Pogoda wciąż zajebista. Taka przejażdżka regeneracyjna. Fajne mamy lato tej jesienie :D. Bardzo przyjemnie mi się naginało. Siła chyba jeszcze jest ;).
Jechałem prawie cały czas asfaltem.