Grand Prix Kaczmarek Electric MTB Wolsztyn, czyli wyprzedzanie bez końca ;)
-
DST
67.50km
-
Teren
67.00km
-
Czas
02:59
-
VAVG
22.63km/h
-
VMAX
51.00km/h
-
Temperatura
21.0°C
-
Podjazdy
516m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano wstaje i mam złe nastawienie, może Września? ;). Tej nocy spało mi się bardzo źle. Wstawanie, nocne poty, koszmary, przewracające się ściany i spadający sufit na moją głowę, etc. :D.
Nie wyspałem się absolutnie. Gdy zadzwonił budzik miałem nadzieje, że to pomyłka i że jest środek nocy. Niestety nie, jest siódma więc pora się szykować.
Odbieram SMS'a od Denisa Rodmana, a tam informacja, że jednak jedzie do Wrześni. Mówię sobie trudno, szkoda, bo nie będzie z kim się ciąć :D
Półtorej godziny jazdy i już byłem w Wolsztynie. Na dzień dobry się zgubiłem. Brak oznakowań, gdzie jest maraton. Po 10 minutach jeżdżenia i zaczepiania przechodniów dostałem się na miejsce organizacji maratonu. Od razu spotkałem Maksa i Zbycha, jak zwykle "pierwsi" ;). Szybkie załatwienie numerka bez większych kolejek i jazda się przebrać. Ładna rozgrzeweczka z kolegami z EMED'u, małe zakupy w Żabce mojej tajnej mikstury doładowującej i jazda do sektora. Ja to bywa na takich maratonach stoimy gdzieś w czarnej, ciemnej dupie :D. Oczywiście z dziećmi, które mają plastikowe pedałki i różowe kaski ;D.
5 minut do startu, gadka szmatka z Michałem o jego nowym bike'u i w końcu ruszamy.
Na początku idę dość spokojnie, ponieważ muszę się rozgrzać. Po chwili pojawia się mostek przy jeziorku, który jest wąskim gardłem całego wyścigu. Staję grzecznie w kolejce z Michałem a Maks i Zbyszek bardzo zgrabnie wciskają się z boku, uzyskując w ten sposób sporo przewagę nad nami. Mijają 2 minuty i w końcu jestem na drugiej stronie. Teraz właśnie zaczyna się tytułowy etap wyścigu. Zaczynam wyprzedzać. Mijam najpierw największych amatorów z różnicą prędkości ok. 10-15 km/h. Po chwili dochodzę Michała, który też trochę szybciej przeszedł przez mostek. Droga to wąski singiel na max. 3 rowery. Wyprzedzam wciąż mając do dyspozycji bardzo mało przestrzeni. Po lewej jest trawa i liście, po których jedzie się ciężej. Wykorzystuję dużo siły fizycznej i psychicznej, aby wszystkich powyprzedzać. Singiel ma długość jakieś 5 km. Po chwili widzę Maksa, który krzyczy mi: "goń Zbycha" :D. Myślę sobie spoko... Mijają z dwie minuty i widzę niebieskiego Gianta XTC0 :D. To Zbychu, ciśnie bardzo mocno i dość długo widzę go przed sobą. Chwilę przed wyjazdem na krótki odcinek asfaltowy, wyprzedzam go klepiąc w plecy, ponieważ tętno mam tak wysokie, że nic nie mogę powiedzieć ;).
Dalej wycinam równo każdego napotkanego bike'ra. Na pierwsze pętli 33 km jest ich wciąż bardzo dużo. Wiem, że w większości to dystans mini i nie są dla mnie konkurencją, lecz muszę ciężko pracować, ponieważ pozycję startu miałem fatalną. Na trasie sporo piachu, powiedziałbym nawet, że dużo. Podjazdy są strome, lecz dość krótkie. Jeden jest absolutnie nie do podjechania. Przez cały wyścig trzęsie mną tak, że Japonia może się schować ;). Dochodzę grupkę z corrateca, ale oni jakoś tak wolno jadą. Myślę sobie "co jest z tą wiarą?".
Przez cały czas wydaje mi się, że się wręcz wlekę, jednak patrząc na innych wiem już, że teren jest wymagający. Wszyscy jadą wolno. Cały czas mam nadzieję, że dojdę jakiegoś szybkiego megowca po defekcie i będę z nim się tasował do mety. To na pewno pomogłoby mi osiągnąć lepszy czas. Jednak nikt taki się nie przytrafia. Wszystkie single i szerokie polne drogi jadę sam. Nawet na moim kole nikt nie chciał usiąść. Myślałem, że może zmotywuję kogoś i razem osiągniemy więcej :D.
Pierwszą pętlę przejeżdżam cały czas kogoś wyprzedzając. Jest dośc interesująco, lecz druga to wielka samotność. Jadę długi czas sam, za mną nikt, przede mną ktoś bardzo daleko, bo nie widzę. Po ok. 5 km drugiej rundy doganiam już kolejne grupki. Nikt nie jedzie sam, wszyscy walczą razem, jednak znowu nikt nie uczepia się mojego koła. Teraz zjazdy jedzie mi się lepiej, nikt mnie nie spowalnia, lecz przydałby się jakiś pociąg, bo jednak wiatr w ryj wieje :D. Dupa, już wiem, że cały wyścig pojadę sam i nikt mi nie pomoże. Po drodze wyprzedzam jeszcze ok. 8-10 kolarzy i to wszystko. 15 km przed metą łykam mój tajemniczy płyn o nazwie COCA-COLA 0.33l. Czuję się po tym lepiej, dużo lepiej, ponieważ na bufetach nie było nic do jedzenia, a ja miałem tylko jeden mały żel PENCO. Do mety samotnie ostatnie km'y. Wjeżdżam z impetem i jestem zadowolony, choć nie mam pojęcia ilu jest przede mną.
Cały wyścig jechałem sam z niczyją pomocą, fajne pociągi były daleko z przodu przez chujowy sektor. Gdyby np. jechał Klosiu lub Rodman to na pewno jechalibyśmy dużo lepiej, motywując się wzajemnie.
Po 37 minutach przyjeżdża Zbychu, później Michał z krzywym hakiem i jednym laczkiem na trasie. Ostatni po 52 minutach przyjeżdża wysoce nieusatysfakcjonowany Maks, który źle zaprojektował swoją taktykę wyścigu :).
Przebrałem się, zjadłem coś, pogadaliśmy i czekaliśmy na dekoracje. W między czasie wywiesili listę MEGA a tam:
Miejsce:
Open: 13/78
M2: 4/21
czas: 3:00:55
Strata do trzeciego miejsca M2 to 5 minut. Szkoda... Gdyby nie ten sektor.
Strata do Olka Drożały :) 29 minut :D. Masakra, cyborg.
Drożała pierwszy i Kajser 2 minuty za nim, a później długo długo nic... i następni. Nieźli są :)
Zadowolony jestem z wyścigu. Tylko jak zwykle żałuję, że to koniec sezonu, bo czuję się znowu bardzo w formie. W przyszłym sezonie biorę się za siebie, nie będę się na pewno tak opierdalał. Ostatni tydzień wciąż jeździłem i od razu noga podaje ;)
komentarze
Pozdrawiam, Tomek Stęsik
Niech każdy coś takiego wyśle i może da im to do myślenia. A w efekcie w przyszłym roku będzie większa zabawa :)
Organizatorzy lokalnych maratonów niby rozumieją coraz więcej ale wciąż nie dociera do nich, że na takiej imprezie jakieś 70% to ludzie, którzy przyjechali na wycieczkę krajoznawczą i/lub rajd rodzinny (szczególnie na mini) ale pozostałe 30% chce się jednak pościgać. I dlatego wypadało by rozdzielić start (choćby o 5 min.), tak aby ani jednym ani drugim nie psuć zabawy.
Ja miałem siły tylko na pierwszą pętlę, na drugiej już je musiałem oszczędzać, nie wiem skąd ty masz tyle sił, bo na pewno nie w tej jednej puszcze coka-coli
Szkoda mi tego maratonu, ale po chorobie i tak nie mógłbym porządnie zawalczyć w takim ciężkim terenie :). Ale że Rodman spękał... ;>
No i gratki za miejsce, co prawda najgorsze możliwe, ale pudło było w zasięgu!
ladnie pojechales, mysle ze bylbym w stanie wykrecic czas na poziomie 3:15 czyli bez szalu :D ale niestety dzisiaj nie bylo mi to dane :P