mlodzik prowadzi tutaj blog rowerowy

MTB Powerade Marathon Murowana Goslina

  • DST 106.00km
  • Teren 100.00km
  • Czas 04:30
  • VAVG 23.56km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 176( 91%)
  • HRavg 157( 81%)
  • Kalorie 3416kcal
  • Podjazdy 750m
  • Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 kwietnia 2011 | dodano: 11.04.2011

Dopiero teraz, wcześniej nie znalazłem czasu :D

Więc tak, do Murowanej wjechałem z kuzajem chwilę po 9. Szybko poszliśmy do biura zawodów, ponieważ kuzyn nie miał opłaconego startu. Czekaliśmy tam dość długo, bo ok. 40 minut. Później szybko do auta po kask i jakieś gadżety no i do sektora.
Na starcie widziałem tylko Maksa, nikogo więcej tam nie było. Później widziałem na zdjęciu, że Rodman i JPbike byli na przodzie jednego z sektorów. Zbychu i Marek, których również spotkałem przed startem jechali MEGA.
Gdy stanęliśmy w sektorze z kuzynem miałem już HR 120 :D, gdzie zwykle mam 85-90 ;)
Ogarniało mnie miłe uczucie radości i delikatnego zdenerwowania. To jest właśnie to co lubię najbardziej przed samym startem.
Ostatnie 2 minuty i start. Jadąc na ten maraton przypomniałem sobie co było w zeszłym roku zaraz za asfaltem i obiecałem sobie, że "piaskownice" ominę lasem. Oczywiście jak już wszyscy zbliżali się do niej ja zapomniałem, żeby odbić w lewo i pojechałem z lewej. Po chwili poczułem bardzo dużo piachu, próbowałem walczyć, ale niestety koło mi ugrzęzło i musiałem zejść z roweru. Gdy chciałem przebiec na drugą stronę, inni rowerzyści bardzo pomyślnie mi to utrudniali. W końcu udało się, dostałem się do lasu i mocne kręcenie. Jechało mi się w miarę dobrze, mimo, że jak zwykle miałem najgorsze myśli z jęzorem do ziemi typu "po kiego chuja ja jeżdżę w tych maratonach?" ;). Na szczęście po 10 km te myśli mijają i zaczyna się jechać naprawdę dobrze. Na początku przemierzałem lasy całkowicie sam, ponieważ dużo osób po prostu wyprzedzałem. O jakimkolwiek pociągu mogłem zapomnieć. Ci najlepsi poszli do przodu a ci gorsi byli za mną, a że przeciętnych było mało musiałem czekać na cud. W końcu po ok. 20 km doszedłem jakąś grupkę, która dusiła bardzo ładnie. Jechaliśmy tak razem do ok. 50 km. Wkurzało mnie tylko to, że mało kto zmieniał i przez całe 30 km ja prowadziłem jakieś 20 a drugi koleś resztę :(. Peleton był 5 osobowy. Pozostała trójka czekała na szczęście. Na ok. 60 km zaczęły mnie napier... plecy. Już wiedziałem, że zbliża się mój koniec. To jest moja "pięta achillesowa". Mimo tego bólu starałem się jechać twardo. Niestety to dziewiczej jechałem sam, nie złapałem żadnego pociągu. Jeden koleś mi uciekł, ponieważ czułem, że już nie mam siły, żeby utrzymać się na jego kole.
Przed Dziewiczą Górą zatrzymałem się na bufecie, uzupełniłem płyny i zjadłem banana, aby mieć siłę. Pierwsza górka (podjazd) okazała się dla mnie prawie finałową. W połowie wjeżdżania na nią myślałem, że albo nie ukończę maratonu, albo pojadę go ponad 5 godzin. Wszystko przez to, że brakowało bardzo mało, by chwycił mnie skurcz uda. Zszedłem na moment z roweru aby rozciągnąć mięsień, lecz gdy wsiadłem skurcz chciał mnie zaatakować ponownie ;). Na szczęście korzystając z doświadczenia zdobytego w górach, podciągnąłem sobie spodenki odkrywając uda i wszystko zaczęło być jak najbardziej w porządku. Całą dziewiczą przejechałem nie prowadząc nigdzie roweru. Co prawda zrobiłem to 2x spokojniej, ponieważ nie chciałem ryzykować nie ukończenia wyścigu.
Za Dziewiczą było już spoko, jechałem powoli, ale równo. Brakowało mi już sił i ze średniej, którą do ok. 70 km trzymałem na poziomie 26,7, zrobiło się 24 :(. Wiatr też mnie wykańczał.

Na metę wjechałem dokładnie po 4h i 30 minutach od startu, co jest dla mnie wynikiem bardzo satysfakcjonującym, biorąc pod uwagę to, że po I-sze jest początek sezonu, po II-gie wiał niezły wiatr i jak dla mnie warunki były trochę gorsze niż w lipcu 2010, a po III-cie trening zacząłem zaledwie miesiąc przed maratonem.
Ten wyścig traktowałem raczej jako przepalenie i rozgrzewkę przed sezonem. Tak jak pewnie większość bikerów ;).
Porównując wynik z zeszłego sezony, poprawiłem go o 10 minut. Pomijając skurcze to wjazd na Dziewiczą Górę nie zrobił na mnie żadnego większego wrażenia. Te górki to śmiech i bardzo szybko minęły.
Teraz Dolsk, zobaczymy. Tego maratonu nie znam :).

Po Maratonie spotkałem samą śmietankę rowerowych twardzieli:
JPbike
Klosiu
Rodman
KeenJow
Maks
Marc
Zbychu
jacgol

Klosiu i Rodman - ładnie poszliście ;)


____________________________________
Open GIGA - 114/169 którzy ukończyli
M2 GIGA - 35/54 którzy ukończyli




komentarze
mlodzik
| 09:11 czwartek, 14 kwietnia 2011 | linkuj Dzięki bardzo :)
jacgol
| 21:35 środa, 13 kwietnia 2011 | linkuj "po kiego chuja ja jeżdżę w tych maratonach?"...
na każdym maratonie mam takie same myśli ;;)
gratki za wynik i wytrwałość w bólach
KeenJow
| 23:36 wtorek, 12 kwietnia 2011 | linkuj Gratulacje wyniku, nie ma to tamto - poprawa na dzień dobry i dystans robią wrażenie.
mlodzik
| 15:12 wtorek, 12 kwietnia 2011 | linkuj Dzięki Marc. Oni naprawdę dają radę. Sezon się zaczął, więc trzeba ćwiczyć :)
Marc
| 08:11 wtorek, 12 kwietnia 2011 | linkuj Miesiąc treningu i 4.30. Klosiu i Rodman by widzieli tylko Twoje plecy, gdybyś jeździł tyle co oni ;)
JPbike
| 20:43 poniedziałek, 11 kwietnia 2011 | linkuj :)))
JPbike
| 20:43 poniedziałek, 11 kwietnia 2011 | linkuj :)))
Rodman
| 19:47 poniedziałek, 11 kwietnia 2011 | linkuj nom, gratki !!! :D
klosiu
| 18:51 poniedziałek, 11 kwietnia 2011 | linkuj Ale się rozpisałeś, hehe
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa obser
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]