MTB Powerade Marathon Złoty Stok
-
DST
78.40km
-
Teren
70.00km
-
Czas
05:03
-
VAVG
15.52km/h
-
VMAX
64.00km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
HRmax
178( 92%)
-
HRavg
158( 81%)
-
Kalorie 3700kcal
-
Podjazdy
2720m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyścig super.
Trasa miodzio, rewelacyjna, zjazdy dość trudne, trzeba było uważać. Singielki przecudowne. Miałem dobry dzień, być może jednorazowo ;)
Ruszyłem bardzo ostrożnie, mając JPbike'a, Drogbasa, Klosia i Rodmana przed sobą. Startowałem z III sektora, nawet nieźle jak na tragiczny czas w Dolsku :). Po chwili już miałem obok siebie Rodmana, który jechał bardzo spokojnie na fajnym fullu Speca. Później na pierwszym podjeździe dogoniłem Klosia, ale nie chciałem go wyprzedzać, ponieważ cały czas w głowie mówiłem sobie, aby się nie spalić. W końcu powolutku zacząłem go wyprzedzać, jednak po kilku minutach doszedł mnie i delikatnie wyciął, lecz wciąż miałem go w zasięgu wzroku. Później zaczął się krótki zjazd i już go nie widziałem. Po kilku kilometrach doszedłem Drogbasa, który powiedział mi, że jedzie bez zapasowej dętki, ponieważ złapał laka przed startem, pech. Jedziemy tak razem i nagle pojawia się zjazd, lecz zaczyna się robić ciasno z powodu kolesia, który wleciał w krzaki i leżał nieprzytomny. Byłem trochę w szoku i zachciało mi się częściej dotykać klamek na zjazdach ;/.
Dalej po tym wypadku trzymałem się za Drogbasem jakiś czas, ale na następnym większym zjeździe wyprzedziłem go. Niestety ten zjazd kończył się ostrym 90-stopniowym zakrętem w lewo, bez ostrzeżenia wykrzyknikami. W ostatniej chwili zacząłem hamować i wyhamowałem. Chciałem już skręcać w lewo gdy nagle słyszę: "mlodzik, uważaj!!!". Bez chwili zastanowienia, a raczej instynktownie nie skręciłem w lewo a Drogbas przeleciał obok mnie i o mały włos zabrałby mnie ze sobą wylatując z trasy i wpadając na drzewa. Wyglądało to dość niebezpiecznie, ale Jarek ładnie wypiął się przed samym upadkiem i delikatnie położył rower na ziemi, aby go nie porysować/zepsuć ;). Okrwawiony i ze złamaną ręką wsiadł z powrotem na rower i zasuwał dalej... nie, nie oczywiście nic mu się nie stało (the art of fallen :D). Dalej nic ciekawego się nie działo. Zatrzymywałem się na każdym bufecie, jadłem dwa banany i uzupełniałem bidony. Wciąż piłem. Co 4 minuty sięgałem po napój. To pozwoliło mi zachować siły i o dziwo dopiero po 60 km. zaczęły mnie boleć plecy. Zwykle działo się to już po godzinie jazdy. Na 3 bufecie dogoniłem JPbike'a, który wydarł bardzo mocno na początku i moim zdaniem przez to trochę gorzej mu poszło. Ja w tym miejscu miałem bardzo dużo siły. Praktycznie bardzo ładnie rozłożyłem je na cały wyścig (w końcu!).
Zaliczyłem kilka prowadzeń, dokładnie 3, w takich miejscach, w których nawet gdybym był wypoczęty chyba bym nie wjechał na moich oponach. Uślizgi odbierały mi nie tylko możliwość podjazdu, ale także dużo siły.
Ostatni zjazd był piękny. Kilka kilometrów, na których doszedłem jeszcze 4 gigowców. Ostatnie 2 kilometry szedłem łeb w łeb z zawodnikiem z 95 pozycji open, tasowaliśmy się praktycznie do samego końca, ale ten wyścig wygrałem ja :). W końcu dojechał 3 s. za mną. Uwielbiam taki finisz. Pogratulowaliśmy sobie na mecie :).
Mój czas to 5:03:35
Open GIGA 94 na 189, którzy ukończyli
M2 GIGA 40 na 68, którzy ukończyli
Jestem bardzo zadowolony ze swojej średniej i ogólnej kondycji. Tym bardziej, że z całego EMED Racing Teamu dojechałem pierwszy w GIGA :)
Teraz Karpacz :)
komentarze
pozdro
A Drogbas jest mistrzem bezpiecznego upadania ;D.
czyżby nowy Lider górski nam się narodził ?! :-))
p.s. tak naprawdę to ładnie się przy nas podciągnąłeś w stosunku do grabkowego Karpacza... hehehe ;-)>
p.s.2. oczywiście szacuneczek !