mlodzik prowadzi tutaj blog rowerowy

MTB Powerade Marathon Karpacz

  • DST 82.70km
  • Teren 80.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 14.72km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 172( 89%)
  • HRavg 151( 78%)
  • Kalorie 4020kcal
  • Podjazdy 2905m
  • Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 13 czerwca 2011 | dodano: 13.06.2011

Do Karpacza przyjechałem z Michałem ok. 22:00, dołączając do Marca, Josipa, Zbycha, Maksa i Jacka. Pogoda była spoko. O 5 rano zaczął padać deszcz i odechciało mi się maratonu. Lało do 9, raz mocniej, a raz słabiej. W każdym bądź razie było dość mokro. Moje opony niezbyt nadają się na błoto (racing ralph).

Tylko ja z całej naszej ekipy jechałem GIGA, więc musiałem być przed 10-tą na starcie. Zacząłem smarować napęd i zauważyłem, że z wentyla ucieka mi powietrze (f*cking FOSS). Więc w ostatniej chwili zacząłem zmieniać dętkę z pomocą Marc'a. Po chwili chciałem już jechać, ale niestety dzień wcześniej kombinowałem coś przy przerzutce tylnej i źle wchodziły niskie biegi. Pożyczyłem śrubokręt i szybko ustawiłem ją z grubsza. Zgrzałem się ze stresu.

Na stadionie byłem 4 minuty przed zamknięciem sektorów, lecz czas ten musiałem wykorzystać na kupno dętki... udało się. Ustawiłem się na starcie w sektorze razem z Drogbasem i Klosiem. Pogadaliśmy chwilę, po czym nastąpił start.
Pierwsze 5 km to asfaltowy podjazd obok Kościółka Wang. Pod tę górkę jechało mi się ciężko. To chyba przez to, że nie miałem żadnej rozgrzewki.
Mniej więcej w połowie tego podjazdu zaczęły nadchodzić skurcze. Jedyne co mnie ogarniało w tym momencie to wkurwienie. Pomyślałem, że mam 80 km górskiego maratonu przed sobą a już nie mogę zbyt mocno przypierdzielić, bo skończy się to bardzo źle.

W końcu ten podjazd się kończy, a ja mam za sobą ok. 250m w pionie (szybko :)).
Teraz pierwszy zjazd, wyprzedzam Drogbasa i jadę dość mocno w dół, choć nie przesadzam, bo wiem że jest ślisko. Na ostrych łukach rower nie jest tak stabilny i zaczyna nosić mnie na lewo i prawo. Dojeżdżamy do pierwszego kamienistego zjazdu, który pokonuję szybko, wyprzedzając bardzo dużo bikerów. Na samym dole zjazdu stoi trzech ratowników, gotowych ratować życie tym, którym nie udaje się zjechać. Ja jestem świadkiem jak jeden koleś przelatuje przez kierownice. Ratownicy robią krok w jego kierunku, lecz on podnosi się i jedzie dalej.
Później jest spory podjazd, na którym zaczynam szybko podjeżdżać, ale dalej czuję się po prostu źle, jakby ktoś właśnie obudził mnie i posadził na rowerze. Odczuwam zmęczenie i wszystko w okół zaczyna mnie denerwować.
Staram się podjeżdżać każde wzniesienie i każdą górkę, mimo że widzę ludzi, którzy prowadzą.
Po ok. 1 godz. zaczyna mi się jechać w miarę dobrze. Czekam na bufet, aby zjeść banana i jakieś ciastko. Od jakiegoś czasu praktycznie nie jem żeli, zastępuję je bananem i bułką ;-). Nareszcie docieram do bufetu i uzupełniam puste bidony oraz jem 2 wspomniane wcześniej owoce ;).
Jadę dalej i jest spoko. Po chwili zaczyna się zjazd a jego nachylenie to 27%. Jadąc w siedmiu wszyscy hamują i wali klockami, jak przypalonym kotletem. Zjazd jest dość równy i dość bezpieczny, ale jego stromość robi olbrzymie wrażenie. Już tutaj czuję, że maraton G&G w Karpaczu nie jest łatwy, ale o jego wysokim poziomie dowiaduję się dopiero na podjeździe pod Petrowkę (1050m n.p.m).

Na samym początku tego podjazdu nachylenie wynosiło jakieś 15% i tak bardzo długo, bo przez 3 km można było jechać. Było ciężko i dla wielu bikerów ten właśnie podjazd będzie miał fatalne skutki (skurcze i pesymizm). Przejeżdżam jakieś 3.5 km bez zejścia z roweru, ale w pewnym momencie robi się jeszcze bardziej stromo a na liczniku widzę 21%. W tym momencie zsiadam z roweru i ostatnie 500 m daje z buta, bo jeśli pojadę dalej to będą mnie zwozić na stelażu ratunkowym :D. O mały włos zakwasiłbym mięśnie i byłoby po wyścigu. N
areszcie docieram na samą górę, na liczniku ukazuje się 1040 m n.p.m. Trochę mniej, ale ciśnienie w górach zmieniało się z minuty na minutę, stąd błąd w pomiarze.

Zjazd z Petrowki był dość szokujący ze względu na temperaturę powietrza. Gdy na nią wjeżdżałem nie odczuwałem zimna, ponieważ byłem zlany potem, zjeżdżając temperatura wynosił 11 st. C i zacząłem odczuwać zimno tak mocno, że dostałem delikatnych drgawek.

Nareszcie i niestety dołączam do dystansu MEGA jakąś boczną ścieżką. Wiem, że teraz będzie ciasno, ponieważ zaczynają się fajne single, na których nie mogłem jechać szybko i wciąż byłem blokowany. Czułem się jak napięta cięciwa w łuku.
Jadę chwilę za kilkoma osobami i proszę o wpuszczenie, robią mi miejsce i nie ma problemu. Po chwili następni, ale jest tak wąsko, że możliwość wyprzedzenia oceniam na zerową. Z jednej strony ściana z drugiej przepaść. Wlokę się więc za nimi z prędkością spacerową i zastanawiam się kiedy skończy się ten singielek. Oczywiście jadąc za nimi podsłuchuje rozmowę, a to koledzy rozmawiający o filmach :D. Myślę sobie "zajebiście, może jeszcze sobie piknik tutaj kurwa zrobią" ;). W końcu krzyczę do nich przepraszam, a oni schodzą z rowerów i przepuszczają mnie uprzejmie ;), za co uprzejmie im dziękuję. Dalej idę jak przecinak. Mam dużo siły, odpocząłem dzięki tej spokojnej jeździe.
Zjeżdżam w dół na tym samym singlu, a przede mną nagina jakiś koleś z GIGA, którego ani na chwilę nie mogę dojść :D. Wciąż go widzę, ale nie ma mowy o dogonieniu go. Jadę kilka metrów za nim w bardzo trudnym terenie i widzę bardzo stromy spad, więc krzyczę do ludzi za mną aby uważali, ponieważ nie chciałbym aby ktoś wpakował mi się w zad. Koleś przede mną myślał, że krzyczę to do niego i odpowiada mi: "spooookojnie kolego" :D. Zjazd po tym trudnym singlu nie sprawiał mu żadnego problemu i sądząc po jego wypowiedzi i tonie potraktował mnie jak jakiegoś żółtodzioba ;).

Chwilę później wyjechaliśmy na asfalcik i tam minąłem Marc'a. Nie zauważyłbym go, gdyby nie krzyknął. Myślałem, że spotkam również Krzycha i Zbycha, ale złączyłem się z Mega szybciej niż zdążyli tam dojechać.

Dalej idę dość grubo choć znowu pieprzone skurcze nadchodzą i używam bardzo lekkich biegów. Wypijam magnez w fiolce i subiektywnie zaczynam czuć się lepiej. Dalej megowcy prowadzą a ja jadę, choć nie ukrywam, że mam ochotę jebnąć ten rower i naginać z buta, ale w takich chwilach zawsze pamiętam o powiedzeniu, że 'sukces rodzi się w bólu' ;D.

Kilka kilometrów dalej spotykam Michała i wyprzedzam go. Niestety kolejny zjazd, który bez problemów bym zjechał, gdyby nie laska, która blokuje mnie i sprowadza powoli rower. Już nie chcę myśleć o tym jak bardzo mnie to wkurza, ale jestem wyrozumiały :).
Wreszcie znalazłem się na Chomontowej. Zaśmiałem się, w zeszłym roku też pod nią podjeżdżałem. Porównując ją do Petrowki była śmieszna, lekka i zabawna. Prędkość z jaką pod nią podjeżdżałem to coś pomiędzy 10 a 12 km/h. Jak byłem już na samej górze to spojrzałem na przewyższenia jakie pokonałem. Na liczniku było 2640 m i 71 km. Stwierdziłem, że pewnie zaraz będzie koniec i tylko w dół. Niestety myliłem się. Przede mną jeszcze ponad 10 km i 300 m w pionie :D.
Właśnie przekonałem się na własnej skórze jak Golonko może zaskoczyć ;).

Przez cały wyścig, tzn. aż do Chomontowej, martwiłem się o to, że będę miał laczka. Po przejechaniu tej góry zapomniałem o zmartwieniu, i los chciał abym na dość ostrym kamienistym zjeździe 8 km przed metą złapał kapcia.
Zasuwałem za jakąś laską, która zajeżdżała mi drogę i nie mogłem jej wyprzedzić. W pewnej chwili wybrałem alternatywną ścieżkę, która okazała się dużym błędem. Przeleciałem po bardzo ostrych kamieniach i usłyszałem jak obręcz uderza o kamień. Z początku nie chcę w to wierzyć. Mówię sobie, że mi się przesłyszało. Jednak po 2 i 3 pizgnięciu schodzę z roweru i przeklinam. Nie bolało by mnie to gdyby to był początek wyścigu, ale nie teraz kiedy tak ciężko pracowałem na swoją pozycję. Załamka !!!. Zdejmuję koło i zakładam nową dętkę. Opona jest tak upierdolona błotem, że wszystko wpada do środka. Po chwili przejeżdża Michał i pyta czy wszystko mam, odpowiadam, że tak. On już laczka też ma za sobą ;).
Składam koło do kupy i teraz najgorszy moment, czyli pompowanie. 100 machnięć a tam 1 bar, 200 machnięć prawie 2 bary, więcej nie daję rady.. Cała operacja z kołem zajmuję mi minimalnie więcej niż 10 minut przez ten czas widzę jak kolesie z czerwonymi naklejkami bezlitośnie wyprzedzają mnie ;/. Wszystko w pizdu. Po tym widoku jestem zdeprymowany w takim stopniu, że zaczynam mieć w dupie cały wyścig i pozycję ;D.

Starą dętkę owijam wokół szyi, wskakuję na rower i gnam na dół. Jednak bardzo ostrożnie i powoli, ponieważ nie chcę złapać snake'a ze względu na bardzo małe ciśnienie w tylnym kole.

Później już tylko doganiam ponownie Michała i żadnego z GIGOWCÓW, którzy mnie wycięli. Zaczyna się znowu fajny singielek w lesie i w dół 2 km przed metą. Tam było cudownie, wąsko i niebezpiecznie. Wszystko przejechałem bez większych problemów, tylko raz ocierając się o drzewo ;D.

Ostatni zjazd na szerokiej łące, na której ludzie strasznie panikują, a panikują ponieważ cokolwiek byś na niej nie zrobił nie jesteś w stanie zatrzymać się. Trzeba jechać z włączoną funkcją ABS, ponieważ zablokowanie koła skończy się poślizgiem, upadkiem i resztę zjedzie się na sam dół na dupie. W tym miejscu fajniej by było zjechać na gruszcze, albo nartach :D. Nachylenie na łączce też rekordowe, bo ponad 30% ;)

Wjeżdżam na metę po 5h i 37 min.
Jestem pewien, że dojechałem pierwszy z EMED Racing Team GIGA :D, jednak Josip mówi mi, że Drogbas dojechał 20 minut temu !?!.
Zastanawiam się jak? To niemożliwe. Nie wyprzedził mnie, a ja pierwszy między czas zrobiłem 9 minut szybciej. Nie miałem kryzysu, jechałem płynnie i dość szybko. Średnia prawie 15 km/h.
Po chwili okazuje się, że Jarek pomylił trasę i w dodatku miał kilka upadków, w których ucierpiał sprzęt.

Jestem 58/158 w open GIGA
oraz 19/41 w M2

Gdyby nie laczek byłbym jakieś 6 miejsc wyżej w M2 i 10 w OPEN :-/
Tak niestety chciał los, miałem pecha, ale i tak cieszę się z postępów. Góry stają się moim żywiołem, I like it :)




komentarze
jacgol
| 20:59 niedziela, 19 czerwca 2011 | linkuj gratuluję !!
super opis a wynik jeszcze lepszy..:)
Jarekdrogbas
| 11:55 niedziela, 19 czerwca 2011 | linkuj Gratuluje ładnie pojechałes a ja musze poćwiczyc łapanie wzroku na strzałki i polecenia trasy.
mlodzik | 11:44 piątek, 17 czerwca 2011 | linkuj No nawet u Golonki jest szansa na skrócenie trasy :). Nie wszystko jest idealnie.
KeenJow
| 19:35 wtorek, 14 czerwca 2011 | linkuj "Góral z równin" to powinien być Twój nowy przydomek. Wielkie gratulacje, miło czytać jak pniesz się w górę (treningowo), pomimo, że zjazdów (terenowych) też się nie boisz ;)))
3000m w pionie, to niejedna winda nie dałaby rady ;)
Zbyhoo
| 09:16 wtorek, 14 czerwca 2011 | linkuj Łatwe są do kupienia. Proponuje kupić od razu 3 x 16 g i starczy na rok. Naboje 12g są za słabe do MTB. Oczywiście to jest pompka RACE DAY ONLY
Michał | 08:24 wtorek, 14 czerwca 2011 | linkuj Jak z dostepnoscia nabojow do tej pompki ?

bo cena jest bardzo zachecajaca

Maks
| 07:52 wtorek, 14 czerwca 2011 | linkuj Gratulacje poszedłeś jak przecinak ;)
Zbyhoo
| 22:42 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj polecam pompkę na CO2, pompujesz do 2barów oponę 2.1 w 15 sekund. Ja mam taką, w zeszłym roku w Głuszycy dała radę: http://xtrabike.pl/?co=229&nr=1649&strona=0&szukaj=roto&producent=
A optymalna byłaby taka z nabojem jak i z możliwością ręcznego pompowania w razie drugiego laczka.
PS: od roku głoszę jedno twierdzenie: Kiedyś wszyscy na Poweradach bedą śmigali na mleczku, lepszej alternatywy nie ma, chyba że pompowanie 3.5bara do opon ale to sie mija z celem...
mlodzik
| 18:35 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj grigor86 - dzięki bardzo, nie było łatwo, z opisem również ;)

MaciejBrace - dzięki :)
MaciejBrace
| 18:32 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj Gratulacje - fajny opis.
grigor86
| 18:11 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj No i gratule mimo kłopotów!
grigor86
| 18:11 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj Dobrze sobie radzisz młodzik :-) Wyczerpujący opis zmagań :-)
mlodzik
| 16:41 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj Dzięki bardzo, Panowie.
Kapeć odebrał mi kilka miejsc, ale formy mi nie odbierze ;)
Na następny maraton kupuje lepsze oponki i pancerne dętki. Wole większą masę, przez którą stracę na pewno mniej czasu niż na zmianę dętki w przypadku laczka.
klosiu
| 16:10 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj Piękny wynik, i to jeszcze mimo kapcia :). Gratki, pod koniec sezonu będziesz chyba stawał na pudle!
Rodman | 12:35 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj współczuję skurczów, dobrze, że "puściły", śledziłem wyniki - drogbas pierwszy pomimo straty 9' na 1st bramce, pewnikiem Paweł dachował albo laczka zmieniał ... top 20 to już nie w kij dmuchał ;-) Gratki !
mlodzik
| 10:16 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj Dzięki bardzo :)
Błotka było dużo dopiero od 40 kilometra. Mniej więcej od połowy GIGA.
Oponki trochę latały na zjazdach. Ogólnie trudność mniej więcej jak Głuszyca :).
Szkoda, że nie mogłeś jechać, byśmy się pościgali ;).
JPbike
| 09:54 poniedziałek, 13 czerwca 2011 | linkuj No to Gratki z postępów mlodziku :)
Mimo kapcia miejsce bardzo dobre - tak uważam !
Po Twoim obszernym opisie widzę że trasa była fajna i jak na Golonkę przystało - dająca w kość.
A ilość błotka ?
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa kalne
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]