mlodzik prowadzi tutaj blog rowerowy

Maraton Istebna - "...ale mówie ci to jest ból taki jakby ci ktoś kijem zajechał." :>

  • DST 79.39km
  • Teren 70.00km
  • Czas 06:21
  • VAVG 12.50km/h
  • VMAX 71.30km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • HRmax 177( 91%)
  • HRavg 151( 78%)
  • Kalorie 4291kcal
  • Podjazdy 2661m
  • Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 września 2010 | dodano: 26.09.2010

Do Istebny wyjechalismy z Poznania razem z Jackiem chwilę po 13, na miejscu byliśmy ok. 20. Niestety trafiliśmy na mega korki we Wrocławiu nie mówiąc już o drodze przed Wrocławiem, na której wiecznie są remonty (ale to bardzo dobrze). Rowery były na dachu więc też za szybko nie można było jechać.
Nocleg mieliśmy w Wiśle, ale najpierw pojechaliśmy do Istebny do biura zawodów po mój numer startowy, ponieważ gdzieś zgubiłem :(. Wracając, wpadliśmy do sklepu i kupiliśmy jakieś picie i jedzenie. W domu ugotowaliśmy makaron i naprawdę konkretnie się najedliśmy, po czym poszliśmy spać ;).
Budzik nastawiłem na 7 rano i gdy zadzwonił byłem jeszcze zmęczony. Jacek też nie wyglądał na super wyspanego :). Wstaliśmy kilka minut po 7 i zaczęliśmy się szykować. Musieliśmy spakować wszystkie rzeczy do auta, ponieważ już nie wracaliśmy do domu. Zjedliśmy śniadanie (płatki corn flakes z mlekiem) i ruszyliśmy na stadion w Istebnie. Od rana już było 15 st. C więc można było śmiało ubrać krótki rękawek. Na miejscu spotkaliśmy Adama, który po kontuzji barku na maratonie w Krakowie nie startował w zawodach, lecz został fotografem. Gdzieś na zjazdach siedział przyczajony i pstrykał fotki :)
Przed startem nie zabrakło oczywiście Klosia :) Po ostatnim maratonie w Głuszycy wypadliśmy tak "super", że oboje startowaliśmy z tego samego sektora (ostatniego :)). Pogadaliśmy chwilę przed samym startem, gdy nagle zostają 4 minuty do 10, a mi się przypomina, że nie odbiłem numeru startowego tym śmiesznym skanerem. Panika, przeskakuje przez metalowe płotki, Klosiu podaje mi rower i biegnę przepychając się miedzy wszystkimi w kolejce, rower do góry i skan. Ufff, udało się, cała operacja zajęła minutę :). Pozostaje 30 sekund do startu, patrze na pulsometr a tam 130 :).
W końcu ruszamy. Pierwsze kilka kilometrów cały czas asfalt delikatnie pod górkę. Pomyślałem, że rewelacja, przynajmniej się rozgrzeje i... się rozgrzałem. Ok. 15 minut trwała jazda w peletonie i po tym już czułem się dobrze. Pierwsze podjazdy dosyć strome, ale twardo idę. Dogoniłem Jacka, który startował z 3 sektora i jakiś czas jechaliśmy razem, później wiadomo... odstawił mnie aż miło :). Powiedziałem sobie, że tym razem podjadę pod każdą górkę, na którą fizycznie będzie możliwość podjechania, a to, że czułem się naprawdę dobrze tylko mi w tym pomagało. Ciągnąłem twardo pod każdy podjazd, czasami psycha siadała, ale mówię "nie, nie odpuszczę". Wreszcie moim oczom ukazuje się pierwszy super fajny zjazd :D, dużo kamienie, na środku woda z jakiegoś strumyczka, więc puszczam manetki i zjeżdżam z prędkością prawie 60 km/h wyprzedzając 4 osoby, które są przerażone. Sam przez chwilę byłem przerażony, ale po 2 s. mi przeszło, ponieważ zjadzy były tak świetne, że na mojej twarzy był tylko uśmiech. Jeszcze kilka podjazdów i zjazdów, w końcu kolejny szybko zjazd i bufet... chyba jakoś 20 km. Podjeżdżam szybko, biorę banana, izotonik mam, ruszam ponownie, ale coś rower jest dziwnie niestabilny, patrze na przednie koło a tam laczek. Mówię sobie "kurw.. kurw.., kurw.., dlaczego znowu ja, jeb..e opony". Spokojnie schodzę z rowera, wyciągam dętkę z plecaka i zaczynam ją zmieniać rzucając kurwami pod nosem. Wszyscy, których tak ładnie powyprzedzałem, teraz łykają mnie bezlitośnie. Zdjąłem oponę, koło miałem całe w błocie, zdając sobie sprawę, że zaraz złapie kolejnego laczka, jeśli syf naleci do środka i naleciał, ale drugiego laczka nie złapałem :). Obadałem oponę czy nie ma żadnego kolca i stwierdziłem, że wszystko ok, to widocznie był kamień. Pompka dość krótka, jedyne 130 ruchów wystarczy, aby koło było dobrze napompowane :) Założyłem koło i start, trochę schłodzony potrzebuję kilku minut, aby ponownie wejść na wysokie obroty. 20 minut później zaczynam doganiać tych, którzy wykorzystali moje nieszczęście :). W końcu po wdrapaniu się gdzieś bardzo wysoko, nie mam pojęcia gdzie to było, ale licznik pokazuje 31-szy km. zjazd mega super fajny, na którym uzyskuje 71.30 km/h :) Wyprzedzam na nim dwóch kolesi, którzy też cisną całkiem nieźle. Pojawiają się chopki, na których lecę w powietrzu kilka metrów, sam próbuję wybić się ciałem, aby lecieć jak najdalej i naprawdę się to udaje, czuję się przy tym bardzo pewnie. Za zjazdem ostro w lewo, niestety ze względu na prędkość ok.70 km/h przeoczyłem strzałki. Musiałem zawrócić, przez co dogoniło mnie tych dwóch panów.
Na ok. 45 kilometrze zaczyna się problem z moimi plecami, naprawdę zaczynają mnie napie....ać (i to wcale nie "za dużo wódy" :D). Cały czas mam energię do pedałowania, nogi spokojnie dają radę, ale na rowerze muszę siedzieć jak jakiś niedzielny rowerzysta, tzn. pozycja jak na rowerze trekingowym z takim dużym amortyzowanym siodełkiem :). Więc właśnie tak zaczynam podjeżdżać wszystkie asfaltowe górki, wyglądam jak idiota, ale nie mam wyboru, inaczej umrę..., później jeszcze zatrzymałem się na kilka minut i usiadłem na trawie mając nadzieję, że plecy trochę odpoczną. I tak się stało, przez kilka minut nie bolały, lecz później ból wracał i znowu czułem straszny dyskomfort.
Kilka kilometrów przed metą podjazd, na którym trzeba było pokonać ok. 300m przewyższeń za jednym razem, gdzie nachylenie terenu to min. 17%. Było co pedałować, ale ani razu z roweru nie zszedłem. Inni mogli, to dlaczego nie ja?
Później kolejny na maxa ostry zjazd, na którym poczułem nieprzyjemny swąd spalonych klocków :D. Śmierdziało naprawdę konkretnie.
Dystans miał wynieść 72 km, co oczywiście okazało się bzdurą. Ja patrząc na licznik, który wskazuje 70 km nie byłem świadomy, że nie zostały 2 km, ale 10. Pedałowałem dość szybko pod górkę, ale meta była jeszcze daleko. Na szczęście ostatnie kilka kilometrów to zjazd, który poprawił mi humor i pozwolił dojść jeszcze kilku tych, którzy łyknęli mnie w momencie gdy regenerowałem plecy :).
Czasu jakiegoś super nie wykręciłem, bo powiem szczerze, że zakładałem max 6 godzin. Góral ze mnie kiepski, a w Wielkopolsce nie ma gdzie ćwiczyć. Na szczęście za tydzień jest jeszcze Karpacz, którego trasa też ma sporo przewyższeń.

M2 - 41/46 :)
Open - 106/154

Czas: 6:20:07




komentarze
mlodzik
| 07:05 piątek, 1 października 2010 | linkuj Dzięki bardzo AdAmUsO, postaram się pojechać bardzo dobrze w Karpaczu :)
AdAmUsO
| 20:03 czwartek, 30 września 2010 | linkuj Tu się ukrywa kolejny Wielkopolski twardziel !!! szacun Paweł, powodzenia w Karpaczu.
pozdrawiam
mlodzik
| 20:09 wtorek, 28 września 2010 | linkuj Dzięki JPbike, lubię zjazdy. Jeśli ja będę w połowie, to pewnie Ty w pierwszej dziesiątce :) Wiem, że dam z siebie więcej niż teraz, Istebnę uważam za bardzo dobre przygotowanie do Karpacza, a jest on łatwiejszy.

jacgol Też mi się podoba zdjęcie :) Ładna jakość :) W plecaku mam dętki, spinki, klej do dętek, klucze, skuwacz, pompkę, jakieś batoniki, kilka żeli, powerade'a, portfel, telefon, kluczyki od auta :D Ogólnie wszystko, bo nie lubię tego pchać po kieszeniach, a z plecakiem jedzie mi się pewniej. W sumie z 4-5 kilo pewnie ważył, ale dzięki niemu nie muszę się martwić, że do bufetu jeszcze daleko.
jacgol
| 19:02 wtorek, 28 września 2010 | linkuj ale wypas zdjęcie !!! tylko co tam dźwigasz w plecaku ?
JPbike
| 16:23 wtorek, 28 września 2010 | linkuj Już jesteś twardzielem !
Szczególnie że masz podobnie jak ja talent do arcyzjazdów :)
A w Karpaczu - myślę że zmieścisz się mniej-więcej w połowie stawki :)
mlodzik
| 08:23 poniedziałek, 27 września 2010 | linkuj Dzięki Klosi, będę trenował te mięśnie bo to jest jak wrzód na dupie :)

Dzięki bardzo KeenJow.
KeenJow
| 19:14 niedziela, 26 września 2010 | linkuj Wielkie gratulacje za odwagę i determinację !
klosiu
| 17:09 niedziela, 26 września 2010 | linkuj Ciagnij z treningami, bo masz talent. No i na zjazdach jestes wojownik, a to sie liczy :). Jak pocwiczysz miesnie obreczy miednicowej zima to w przyszlym sezonie wroze ci rywalizacje z Damianem. Co najmniej.
mlodzik
| 14:30 niedziela, 26 września 2010 | linkuj Dzięki :)
Niestety plecy to moja pięta achillesowa jeśli chodzi o kondycję. Wszystko po za nimi było ok :)
jacgol
| 12:53 niedziela, 26 września 2010 | linkuj ale masz pecha z tymi laczkami , no i do tego plecy...
Gratuluję dotrwania do końca i to nie w ogonie stawki, świetny wynik !!!
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa iniem
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]