Czarnków - Chodzież, fajne górki z ekipą EMED'u ;)
-
DST
151.85km
-
Teren
80.00km
-
Czas
07:25
-
VAVG
20.47km/h
-
VMAX
54.33km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
HRmax
170( 88%)
-
HRavg
131( 67%)
-
Kalorie 4234kcal
-
Podjazdy
1433m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
TUTAJ FOTKI JACKA
Wyjazd o 8:20 z domu. Na Głowny z Tuczna mam jakieś 23 km więc fajna rozgrzewka gwarantowana ;). Dojechałem w umówionym miejscu jako drugi. Pierwszy był Marc. Pogadaliśmy chwilkę i zjechała się reszta z "Drużyny Marzeń" - Maks, Klosiu i JPbike :D. Chwilę pogadaliśmy, kupiliśmy bilety do Wronek i wsiedliśmy do super szybkiego i nowoczesnego pociągu PKP - prawie jak japoński "Bullet Train". Do Wronek dojechaliśmy w coś około godziny.
Ruszyliśmy z dworca i prawie od razu wjechaliśmy w las. Przez długi czas jechaliśmy po chujowym piachu w słońcu. Było naprawdę ciepło i już myślałem o sklepie, ponieważ kończyło się picie. Początkowo jechało mi się jakoś ciężko, nie byłem rozgrzany i spać mi się chciało. Pulsometr wskazywał 105-115 bpm. Wszystko przez ten piasek, zamulił nie tylko moje opony, ale i mój mózg :D.
Po dotarciu do pierwszego sklepu odżyłem. Zaopatrzyliśmy się w napoje (niestety nie było Powerade'a) i pojechaliśmy dalej.
Po jakimś czasie dotarliśmy do fajnych górek. Pierwsza przy szkole leśnej, asfaltowa, wjeżdżało się fajnie i szybko, później zjazd na fajnym singielku, na którym przy ostatnim zakręcie prawie nie wyrabiam i muszę zatrzymać rower ;). Później kolejny trudny podjazd, pod który podjeżdżam i na samej górze decyduję się aby zjechać i zaliczyć go ponowienie. Podczas zjeżdżania omijam Maksa i wjeżdżającego Klosia, i nagle widzę w koleinie długą wąską kłodę. W tym momencie pomyślałem sobie: "to koniec, leżę", i tak właśnie się stało, wwyglebiłem się całkiem fajnie. Nie chciałem uszkodzić roweru i puściłem kierownicę, aby się z nim nie siłować, niestety klamka uderzyła o ramę. Wykrzywiła się od razu a na ramie rysa, kolejna. Wstałem, oblukałem rower i stwierdziłem, że żadnych innych obrażeń nie ma ;). Oczywiście pobrudziłem się strasznie, ponieważ pod liśćmi było dość miękko i trochę wilgotno.
Później dotarliśmy jakiegoś ostrego podjazdu, który prowadził do jakiegoś mini toru dla motocrossów. Na samej górze wszyscy (po za mną) otworzyli piwka i poszła pogawędka :) Ja przez ten czas chciałem zjechać z jednej ze ścieżek i ponownie gleba. Pierwsza cześć byłą stroma, ale kolejna to już hardkorowa :D Tak mi się przynajmniej wydawało, dopóki z niej nie zjechałem :).
Później pojechaliśmy na skocznie narciarską z której zjechałem Ja, Klosiu i Jacek. Klosiu robi niezłe postępy i przełamuje barierę strachu. Mimo zmęczenia i przejechanych 130 km dzień wcześniej. Kondycje ma naprawdę świetną.
Później dość grubo gnaliśmy asfaltem do Chodzieży. Na początku w piątkę, później zrobiły się dwa peletony - Ja i Klosiu oraz Maks, Marc i Jacek. W połowie Jacek dołączył do nas i tak grubo ponad 30 km/h cały czas gnaliśmy.
Przy ostatnich górkach Marc był już trochę wykończony i stwierdził, że na dworzec w Chodziezy dojedzie asfaltem. Maks chciał jechać z Markiem, ale odwróciliśmy jego zamiary. Wszystko dzięki bananom wystającym z jego torby. Powiedziałem mu, żeby się uspokoił i je zjadł, a na pewno pojedzie jak "dziki" :D
I pojechał. Dzielnie pokonał wszystkie górki. Gdyby jeździł więcej to na pewno dawałby radę jeszcze lepiej, a nie wciąż tłumaczy się, że nie ma 20 lat ;-D
Ostatni górka przed Chodzieżą była dla mojej wyobraźnie nie do zjechania. Tak naprawdę odwagą naładował mnie JPbike, mój mentor, jeśli chodzi o zjazdy. Wielki szacun, nikt tak dobrze nie zjeżdża jak on. Można mieć talent i dobrze zjeżdżać, ale potrzebne jest jeszcze doświadczenie. Jacek ma to i to. Na tym zjeździe pokazał, że ma naprawdę "jaja". Ja pierwszy nie odważyłbym się pojechać, ale JP zaczął zjeżdżać. Gdy był już na dole to krzyknąłem: "co za kozak, no jest pener i ma zajebistą technikę!!!" :D. Zjechałem za nim, ale gdyby nie on to raczej pojechałbym tak jak Maks i Klosiu, czyli okrężną bezpieczną ścieżką.
W Chodzieży podgadaliśmy sobie wszyscy, kupiliśmy browarki i wsiedliśmy do prawie nie spóźnionego pociągu :D.
W pociągu impreza na całego ze Stasiem (Dj Wieśniak) i Mariuszem, który wciąż miał z niego polew. Nawaleni konkretnie ;)
Wracając, Marc pożyczył mi lampkę pozycyjną, ponieważ czekał mnie jeszcze dojazd z Poznania do Tuczna w ciemności i z piorunami w tle :D
Dusiłem ze średnio 28 km/h. Trochę adrenalinki było więc nie czułem zmęczenia. Dopiero jak się położyłem to uśmiech pojawił się na twarzy :D
Dzięki chłopaki za zajebisty wyjazd.