MTB Powerade Marathon Głuszyca
-
DST
91.00km
-
Teren
85.00km
-
Czas
07:54
-
VAVG
11.52km/h
-
VMAX
63.00km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
HRmax
177( 91%)
-
HRavg
151( 78%)
-
Kalorie 5800kcal
-
Podjazdy
3150m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
W końcu trochę czasu na relację.
Ogólnie ten maraton był dla mnie tak ciężki, że prawie, w czasie jego trwania, miałem ochotę z niego zrezygnować. Często tak mam, ale teraz to już było przegięcie "pały".
Od miesiąca nie jeździłem rowerem, praktycznie wcale. Żadnej wytrzymałościówki. Myślałem, że pójdzie mi lepiej, lecz zbyt długa przerwa w treningach niszczy całkiem ładnie kondycję ;).
Już na pierwszym podjeździe czułem się jak kupa :D. Przede wszystkim mój pierwszy błąd to za duże śniadanie. A miały być tylko płatki, lecz Gospodarz w naszym domu gościnnym zaproponował śniadanie za niewielką opłatą, więc nie odmówiłem. Chciało mi się rzygać, ale wytrzymałem. Gdy skończył się asfalt pojawiło się błoto, bardzo dużo błota. Po przejechaniu 100m., patrząc na opony wiedziałem, że będzie ślisko i chujowo. Prawie się nie pomyliłem, ponieważ było bardzo ślisko i bardzo chujowo ;). Moje Nobby Nic'i spisywały się rewelacyjnie. W końcu trafiłem z doborem opony w "dziesiątkę". Trzymały się na błocie, kamieniach i szutrze wzorowo, a ich zachowanie było bardzo przewidywalne.
Po kilkuset metrach w takich warunkach mój łańcuch zaczął wydawać dźwięk starej betoniarki. Szkoda tylko, że napęd wymieniłem dwa tygodnie przed Głuszycą. Po pokonaniu pierwszego podjazdu był zjazd i sztuczny zbiornik wody, do którego wjechałem całym rowerem i porządnie go wyczyściłem. Później czynność powtarzałem w strumykach i na każdym bufecie. Dzięki temu jeszcze pożyje ;).
Kolejne podjazdy były dla mnie strasznie ciężkie. Marzyłem o tym, aby się skończyły. W 3/4 wyścigu dopadł mnie straszny kryzys i do tego doszły kurcze, które powodowały, że na podjazdach nie mogłem stawać na pedałach. Mimo to, rower podprowadzałem bardzo rzadko, prawie wcale. Wszędzie gdzie dało się jechać jechałem, po za jednym obrzydliwie długim i stromym podjazdem na jakiejś łączce za szlabanem. Wszystko szło okropnie ciężko. Nachylenia rzędu 5-6% pokonywałem ze średnią prędkością 7-8 km/h, gdzie w normalnych warunkach i gdy jestem w formie wykręcam spokojnie 12-15 km/h. To właśnie było główną przyczyną tego okropnie długiego czasu przejazdu :D.
Po za tym, jeszcze następnego dnia odbijało mi się błotem. Zjadłem i wypiłem pewnie z kilogram ;).
Przez większość czasu na rowerze było mi bardzo zimno i nie mogłem się dobrze rozgrzać.
Ogólnie trochę jestem niezadowolony, lecz mam to co chciałem. Obijanie się i brak treningów nie zbuduje mi formy. Zadowolony jestem bardzo ze wszystkich zjazdów, nawet tych mega trudnych, które zjeżdżałem oraz z tego, że ukończyłem wyścig. Już teraz wiem, dlaczego trudność Głuszycy od 1-6 to 5+ ;)