Bikemaraton Poznań - EMEDowcy we współpracy, czyli mieszanka wybuchowa ;)
-
DST
101.00km
-
Teren
90.00km
-
Czas
03:43
-
VAVG
27.17km/h
-
VMAX
63.50km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
Podjazdy
725m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na Malcie pojawiłem się o 9:30. Załatwiłem formalności bardzo szybko. Po chwili spotkałem Maksa i czekaliśmy na resztę. Kupiłem sobie jeden żel.
Po kilku minutach pojawił się Jacek a następnie Rodman. Obgadałem z Przemem nasz diabelski plan zniszczenia Świata :D. Razem z Koksiem dołączą się do trzeciego sektora na dziko (nie startowali oficjalnie) i będziemy „współpracować” – tak to miało wyglądać ;).
Startowałem z 3 sektora dość spokojnie, wykorzystując lokomotywy. Niestety wciąż wydawało mi się jakoś wolno. Zacząłem wyprzedzać i szukać moich EMED’owych partnerów :D. Po ok 2 km widzę Koksia, a za nim Rodman. Krzyczę więc „jestem panowie”. No i się zaczęło, choć tak naprawdę w dalszym etapie wyścigu będę bardzo żałował decyzji, aby im dorównać i jechać na tym samym poziomie. Na 6-stym kilometrze widzę straszny zator: „co to kurwa, wypadek?” – NIE, okazało się, że to wąskie gardło wyścigu. Schody pod torami w Antoninku były otwarte tylko z jednej strony, a nie tak jak w zeszłym roku z obu. Stałem tam masakryczne 5 albo 6 minut. Porażka. W tym czasie szukałem Rodmana i Koksia, ale nie mogłem ich znaleźć. Pomyślałem, że pewnie poszli na skróty ;).
Po przejściu pod mostem zacząłem dalej cisnąć na mocno, niestety sam. Do Gruszczyna bez żadnego pociągu. Kawałek za Gruszczynem, przed zjazdem w Uzarzewie doczepiłem się do kolesia, który miał na koszulce napisane „Kisiel”. Koleś szedł dobrze i stwierdziłem, że go wykorzystam. Jechałem więc z nim i jeszcze z kilkoma typkami aż do Biskupic, gdzie wreszcie spotkałem EMED’owych bohaterów w składzie Kokisu i Rodman czyli mieszanka wybuchowa :D. Od Biskupic do Promna moja prędkość z 28 km/h zwiększyła się do 38 km/h (Jebane kurwa SZOSZONY) :D. Rodman na prowadzeniu, gnał jak dziki, krzyczę: „wolniej trochę bo zdechnę, to tempo nie dla mnie”. Trochę zwolnili do 35 km/h. Od razu znalazło się pełno bikerów liżących nasze siodełka ;D. Ja miałem też dawać zmiany, ale już za przed Promnem wiedziałem, że to niemożliwe. Zacząłem czuć, że zakwaszam mięśnie.
Kawałek za Promnem tniemy dosyć mocno, wszystkich wycinamy niesamowicie szybko. Mam banana na twarzy. Koksiu i Rodman to zabójcy, idą jak przecinaki a ja z jęzorem do ziemi staram się jechać tak jak oni. Wygląda to bardzo spektakularnie :D. W jednym momencie ktoś pewnie z mega mówi do drugiego „Ci ale zapierdalają… Jacyś zawodowcy kurwa”. Wtedy pojawił się szeroki uśmiech na mojej twarzy. Przed Kociałkową Górką jechało mi się już ciężko. Moja dziewczyna podała mi bidon z napojem, drugi chwycił Rodman, bo nie miałem trzech rąk, dzięki.
Za Kociałkową usłyszałem hasło, że Przemo włącza szosolota, cokolwiek to znaczyło ;). Gnaliśmy dalej razem, ja ledwo nadążałem i wiedziałem, że zbliża się mój koniec. Jeszcze asfalcik przed Biskupicami, na którym Klosiu gna 41-42 km/h – SZALENIEC. Ja już nie mogę, mam zakwasy, na podjeździe za Biskupicami w stronę Uzarzewa-Huby, urywam się kolegom i jadę z oszałamiającą prędkością ok 20 km/h ;(. Jest mi bardzo ciężko. Po chwili rozjazd Giga druga runda lub Mega – Meta. Chwila zastanowienia… i jadę GIGA, bez jaj :D. Całą pętlę jadę prędkością 20-28 km/h i więcej po prostu nie mogę. Chwytam się koła jakiegoś starszego Pana, który od Biskupic do Promna ciągnie mnie 28 km/h. Też już miał zgon. Ja cały czas jechałem na wysokiej kadencji, mając nadzieję, że rozjadę te zakwasy i będzie ok. Za Promnem wyprzedza mnie biker bez SPDów i z kierownicą większą niż w Choperze ;/. Myślę sobie, że już jest źle, powtórka z Dolska. Koleś krzyczy do mnie: ”chodź pozmieniamy się i będzie szybciej”. HAHAHAH, znowu uśmiech i mały ‘dołek’. Dalej jadę na wysokiej kadencji, a oni mi znikają. Koleś w koszulce Whirpool i w białych kolanówkach znika mi z pola widzenia i już nie ma dla mnie nadzieji. Dojeżdżając do Kociałkowej Górki zatrzymuję się przy moim PIT STOPIE ;), biorę picie i chusteczkę od dziewczyny, ponieważ leci mi krew z nosa. W międzyczasie dowiaduję się od niej, że ktoś ją prosił o bidon, a ona nie dała. Ja drugiego nie potrzebowałem. Później okazało się, że to Rodma, ale nie powiedział, że jest ode mnie (błąd), a dziewczyna go nie poznała.
Dalej samotna wędrówka, ale już z większą motywacją, ponieważ wiem, że do mety kawałek :D. Za starą górką doczepia się do mnie 2 osobników, mi zaczyna się jechać lepiej, zakwasy puszczają, na prostej asfaltowej do Biskupic ten 35 km/h. Fakt, że wiatru brak. Dalej po polnej w dół aż do szosy nie schodzę poniżej 32-33 km/h. Tamci się urwali, nie dali rady, ale wyprzedzam jakiego kolarza ubranego na biało, pyta mnie który sektor. Okazuje się, że ten sam, więc trzyma mi się koła. Na podjeździe asfaltowym przed Uzarzewem daje radę i idę grubo, mięśnie znowu działają, koleś nie odpuszcza trzyma się cały czas na kole, po chwili dołącza jeszcze jeden. W oddali widzę Rodmana i już wiem, że dopadł go zgon, mijam go w ekspresowym tempie, ponieważ znowu mam pełno siły. Przed rozjazdem mega-giga-meta obracam się i widzę wciąż tego samego gościa na moim kole, mierzę go wymownym wzrokiem. On wyprzedza i zaczyna ciągnąć, niestety tylko 1 km, ponieważ za rozjazdem jest bufet, na którym zatrzymuje się. Ja gnam dalej, żadnych bufetów, żadnych kumpli, I’m back ;D.
Wiem, że zaraz będzie zjazd z górki w Gortatowie, tak jest uwielbiam ją, wciskam „gaz do dechy” na najcięższych przełożeniach i rozpędzam się do 64 km/h. „Jest heca, heca, heca”. Jestem podjarany i mam pełno siły. Już nikt do mety mnie nie wyprzedza, mam cały czas pierdolnięcie w łydzie. Te ciotki wprowadzają rowery chwilkę przed Warszawską, przecież tam nawet wzniesień nie ma. Łykam 10 megowców i gnam dalej. Szybko przenoszę rower pod schodami, wyprzedzając jeszcze kilku kolesi. Po chwili widzę strój Whirpool i białe kolanówki, to koleś, który mi zniknął dawno temu. Doganiam go i wyprzedzam 200 m przed metą. Wjeżdżam z impetem i jest git.
Jestem w miarę szczęśliwy, ponieważ poprawiłem czas z zeszłego roku o 14 minut, choć mogło być lepiej.
Największym moim błędem było to, że dałem się namówić na wyścig z Rodmanem i Koksiem, którzy są dla mnie po prostu za mocni i za szybcy, a nawet bym powiedział „za szybcy i za wściekli” :D.
Wypaliło mnie to, ale też czegoś nauczyło, NIGDY WIĘCEJ takich randek, są zbyt kosztowne.
Gratuluję chłopaki, macie pierdolnięcie. Dzięki za super trening.
Miejsce
open 55/119
M2 15/31
Czas DATA SPORT: 3:47:26
Czas z licznika 3:43:11
4 minuty stania bezczynnie w 'wąskim gardle' pod ulicą Warszawską.
komentarze
@Maks, a ja do której grupy? Może jakaś oddzielna dla Josipów?:)
Fajny opis :D. Fakt że nieźle mi się ostatnio jeździ, od Hermanowa znów mam dziką przyjemność ze ścigania :D.
myślę, że trochę przeholowaliśmy ze speedem na pierwszej pętli (przynajmniej ja na pewno ;-P)
a Koksiu był dziś nie do wyjęcia - trening czyni mistrza i skumulowane kaemy zaczynają owocować formą ;-)
Kłosiu, Rodman, Ty i 2-óch Jacków, Druga grupa to ja ze Zbychem.
Jeżdżąc wspólne treningi jest większa motywacja ;)
Myślę, że powinniśmy chociaż jeden dzień w miesiącu poświęcić na wspólne treningi.