MTB Powerade Marathon Istebna
-
DST
76.80km
-
Teren
70.00km
-
Czas
05:18
-
VAVG
14.49km/h
-
VMAX
67.00km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Podjazdy
2827m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do Istebnej przyjechaliśmy razem z Klosiem już w piątek. Trzeba było się wyspać przed maratonem, aby znowu nie było powtórki z Międzygórza.
Do chaty dotarliśmy przed północą. Była położona 700 m n.p.m :). Całkiem fajnie do stadionu w Istebnej 2.5 km, ale jednak jedziemy autem, ponieważ powrót po maratonie może być męczący. 150 m przewyższeń na 2.5 km :D.
O 7:30 pobudka, ubraliśmy się, coś zjedliśmy i zjechaliśmy autem do miasta. Było super, czyste niebo, bez jednej chmurki. Cieszyliśmy się, ponieważ to oznaczało brak błota i jazdę na krótko :).
Na stadionie szybko wypełniliśmy kupony konkursowe, aby wygrać Suzuki :D. Niestety nie udało się ;).
30 minut przed startem lecę z rowerem do stoiska Authora, aby mi wyregulowali przerzutki, ponieważ od dwóch maratonów połowa nie wchodzi precyzyjnie. Wszystko pięknie, wreszcie ustawiamy się w sektorach. Koksiu i ja w tym samym, trzecim :). Samopoczucie średnie, nie czuję się super, bo czymś się denerwuję :D.
Po chwili „Hello” i start. Jedziemy. Na początku nie szalejemy. Wciąż widzę Mariana. W Istebnej początek jest super, bardzo dobra i dosyć długa rozgrzewka na płaskim :D. 3 km dalej zaczyna się podjazd. Klosiu jest zaraz za mną. Wjeżdżam wysoko bez żadnych problemów. Wyprzedzam Macieja Rączkiewicza i dalej gnam mocno do góry. Teren wydaje się lepszy niż rok temu i na Trophy. Jest sucho, kamienie nie są śliskie. Jest dobrze. Docieram na górę, pierwszy zjazd, singiel w lesie. Bardzo mi się podoba. Trzymam się dosyć mocno z przodu przez co mało kto utrudnia mi szybki zjazd. Tutaj ludzie jakoś zjeżdżają. Po ok. 25 km zaczyna się podjazd pod górę na płytach. Starszna stromizna, która rok temu zmusiła mnie do zejścia z roweru :D 24% pochylenia. Tym razem przejeżdżam ją z siodełkiem w dupie i zębami na kierownicy. Słyszę doping gapiów, mam sporo siły. Chwilę przed Ochodzitą kończy się dystans MINI :D. Jest meta i koniec najkrótszego dystansu, lecz dla GIGA jest to dopiero 1/3 wyścigu.
Wyjazd na asfalcik i śmigamy na moją ulubioną Ochodzitą. Uwielbiam podjazd rynną. W tym roku jadę już tutaj drugi raz. Dosyć mocno podchodzę, wyprzedzając 2 osoby. Dalej czuję, że mam siłę. Trochę więcej w tygodniu pojeździłem i wiem, że jest lepiej. Zjazd z góry to już formalność. Nikt mnie za bardzo nie blokuje. Za Ochodzita singielek jest super. Później szeroka droga na której rozpędzam się do 67 km/h. Nobby Nici stawiają duży opór :D. Później jedzie się praktycznie cały czas po kamienistych zjazdach i podjazdach. Jest ciekawie i fajne widoczki. Jak ja lubię Beskidy :).
W końcu 50 km i 3 km do końca pętli mega. Zjazd przed drugą pętlą po korzeniach. Trochę ryzykuję i zjeżdżam go :D. Na samym końcu niestety koło grzęźnie mi w błocie :D, ale zjechałem :). Zaczyna się druga pętla. Samopoczucie dobre, kończę ją po 3 godzinach 35 minutach. Żaden megowiec mnie nie dogania :). Niestety w tym miejscu popełniam duży błąd. Za mostkiem jest ostatni bufet, a ja o tym nie pamiętam. Biorę tylko jednego banana i jadę dalej. Nie uzupełniam ani bidonów ani nie jem więcej, ponieważ myślę, że jeszcze będzie bufet. Zaczynają się ostre podjazdy, do mety ok 22 km, mijają dość powoli, ponieważ zaczynają boleć mnie plecy, ale tak konkretnie. W tym samym czasie jest kurewski stromy podjazd 18-19%. Mam dość, na chwilę staję i masuję plecy, ponieważ z bólu płakać mi się chce :D. Jadę dalej, niestety ktoś mnie dochodzi i jest to Agnieszka Gulczyńska. Wyprzedziłem ją za Ochodzitą, teraz jadę wyraźnie gorzej a co gorsza robię się głodny. Do mety jakieś 10 km, ale zaczyna mnie ssać. Nie mogę już pić Powerade’a. W bidonach mam wodę, ponieważ rzygam już tym niebieskim badziewiem. Piję, ale wciąż mam „suchara” w gębie . Z Gulczyńską się tasuję dość często. Ona mnie trochę robi na podjazdach, ja ją na zjazdach. W końcu 7 km przed metą zaczyna się asfaltowy kawałek i tam z jakimiś Czechami uciekam jej dość mocno i wyhrywam z nią o 2 miejsca. Pojawia się tabliczka 3 km do mety. Jestem happy, ale jeszcze ten bolesny podjazd łąką. Dam radę :). W połowie zaczynają mnie łapać skurcze. Dubluje megowców. Jednak na moment muszę zjeść z bike’a i się rozciągnąć, bo coś mnie jebnie. W końcu podjeżdżam i jestem na górze. Teraz zjazd fajnym wąwozem. Hamuję i zaliczam OTB przez korzenie na zakręcie. Wszystko ok, szybko wstaję i jadę dalej super leśną ścieżką.
Dojeżdżam do ostatniego zjazdu po korzeniach, lecz tym razem nie udaje mi się go zjechać, ponieważ za słabo się zadaję i tracę stabilność. Szkoda czasu na kombinowanie, tym bardziej, że dwóch kolesi jest kilka sekund przede mną. Jednak dojeżdżają szybciej a ja potrzebuję reanimacji pleców.
Po ok. 40 minutach przyjeżdża Klosiu z rozwalonym kolanem i cały zakrwawiony. Miał trochę mniej szczęścia przy upadku niż ja, ponieważ zaliczył OTB na kamieniach, ałć...
Ładnie dzisiaj pojechaliśmy. Trasa super.
Czas: 5:18:33
Miejsce open 69/172
M2: 25/49
Czas poprawiony o ponad godzinę z zeszłego roku, lecz trasa była trochę łatwiejsza, tzn. sama końcówka.
Powrót d domu, kąpanie i z powrotem na stadion, aby coś wygrać. Oczywiście oboje wygraliśmy wielkie NIC :D
komentarze
Koksiu, co tam byś nie podjechał ;-) ?! ....
Pojechałeś o wiele lepiej, niż rok temu :)
Świetnie że odważyłeś się zjechać te słynne korzonki przed metą :)
Ja tu cały happy, że z na wpół urwaną nogą jechałem z 5 godzin do mety, a ty sobie piszesz że to nie mój aktualny poziom :D. Wtedy to był szczyt mojego AKTUALNEGO poziomu :D
Ten podjazd to nie był pod Koczy Zamek, po pierwsze Koczy jest po drugiej stronie Ochodzitej, a po drugie ten podjazd jest absolutnie nie do podjechania na szosie - tego jestem pewien :).
mlodzik --> gratki, trochę przed maratonem pojeździsz i od razu widać wyniki! :)
Istebna piękna ale niełatwa ;-)
to po płytach 24% to był chyba Koczy Zamek (?!), wjeżdżałem tam szoską - było ciężko ;-P
tak myślałem, że z Koksiem coś nie teges, bo 47 w m3 to nie jego aktualny poziom możliwości ...
"cały zakrwawiony" - niemożliwe :D ! .... najważniejsze, że w jednym kawałku ! :-))