Suchy Las - Grand Prix Wielkopolski w Maratonach MTB
-
DST
70.50km
-
Teren
50.00km
-
Czas
02:23
-
VAVG
29.58km/h
-
VMAX
61.00km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Podjazdy
439m
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wynik:
Open 13/122 którzy ukończyli
M2 6/31
czas 2:23:29
Strata do zwycięzcy 8 minut ;)
_________________________________________________________________________________
Pojechałem i nie żałuję...
Super wyścig i poszło mi też całkiem całkiem. Nastawiony byłem dość negatywnie, ponieważ jakimś fuksem Josip namówił mnie na to, aby stanąć zaraz za czołówką. Ja kompletnie bez rozgrzewki stanąłem w 2 metry przed linią startu, a Wojtek zaraz przede mną.
Bałem się, że się spalę i cały czas myślałem o tym, że to zły pomysł, aby zarzynać się z przodu. No ale cóż, już tu stoję to muszę się skupić i postarać przejechać ten maraton dość szybko :).
Start "honorowy", bo tylko tak się nazywa. Oczywiście wszyscy ruszyli dość mocno. Po chwili z górki więc się oszczędzałem, aby się rozgrzać. Po chwili doszedłem duży peleton z czołówką. Josip już tam był. Jechałem tak chwilę, po czym przejechaliśmy drugi raz przez start i zaczął się wyścig. 100 m dalej wyciągam bidon robię dwa łyki, próbuję zamknąć a on wypada mi z ręki. Mówię sobie "o kurwa" mam tylko jeden mały bidon i na 100% będę musiał się zatrzymać. Po kilku kilometrach gruntowych dróg wyjeżdżamy na asfalt, na którym stoi bufet. Oczywiście wszyscy bufet olewają włącznie ze mną :D. Słońce nie świeciło więc miałem nadzieję, że skromne pół litra wystarczy mi na 30 km. Asfaltem jedziemy tak jakieś 10 km w dość dużym peletonie. Nie wychylamy się zbyt mocno z Wojtkiem. Raczej wykorzystujemy możliwości innych ;). Po szosie aż do samego Biedruska średnia ok 38 km/h. W międzyczasie mijamy grupki rowerowych turystów, których mijamy dość spektakularnie, przynajmniej z naszego punktu widzenia ;).
Później nagle peletonik zaczyna jechać wolniej niż myślałem. Nie wiem dlaczego, ale poczułem się jak na pikniku. W końcu Biedrusko i zjazd na polną drogę.
Napieram mocno. Izotonik schodzi szybko i zaczynam się martwić. Jednak wciąż trzymam z czołówką. Po chwili gubię Josipa i więcej już go nie widzę. Jest gdzieś niedaleko z tyłu.
7 km przed półmetkiem zaczyna mi brakować wody i jadę na "sucharze". Pojawia się bufet, więc zatrzymuję się z dużej prędkości i proszę o dolewkę. Idzie to zbyt długo. Duży peleton odjeżdża mi, jednak wciąż mam ich w zasięgu wzroku. Na półmetek wjeżdżam minutę po nich ze średnią prędkością ok 32 km/h. Niestety całą drugą pętlę jadę samotnie. Doganiam dwóch, którzy urwali się również od czołówki, lecz oni jadą wolniej i "pociąg" nie ma sensu. Zaczynam wyprzedzać tych słabszych i tych, którzy mają zgon (hahah, było trzeba uzupełnić płyny :D ).
Później dojeżdżam jeszcze z 5 i wszystkich wyprzedzam. Ktoś próbuje na koło, ale tylko chwilę. 15 km przed metą odczuwam mały zgon, ale trwa tylko 5 minut. Zjadam żela Torq i ciągnę dalej. 10 km przed metą zaczyna mi lecieć krew z nosa :). Smarkam, aby to wydmuchać, ale nic to nie daje. Jestem obluzgany krwią na koszulce, rękawiczkach i twarzy. Wciąż nie mogę zatamować krwotoku. Nagle kończy się szutrowa droga i na moment wjeżdżam na asfalt. W tym momencie trzymam jedną ręką kierę a drugą nos i wywracam się. Obdzieram sobie minimalnie nogę. Strażacy podbiegają, ale mi zupełnie nic nie jest :). Małe zadrapanie. Jadę dalej i naglę słyszę od jakiegoś kolarza "dwunastu przed tobą" :D. Ucieszyłem się, bo zostały 3 km do mety ;). Ostatni zjazd, mała piaskownica i meta :). Speaker pogadał chwile ze mną. Po chwili dojechał Josip, pogadaliśmy chwilę i pojechałem do domu.
Nie mam pojęcia dokładnie który byłem. Nie chciało mi się czekać na wyniki, bo pewnie trwało by to tyle co w Mosinie ;).
Wyścig fajny i szybki. Pierwszy raz w życiu taka średnia. Mój rekord w terenie.
MTB Powerade Marathon Głuszyca
-
DST
91.00km
-
Teren
85.00km
-
Czas
07:54
-
VAVG
11.52km/h
-
VMAX
63.00km/h
-
Temperatura
12.0°C
-
HRmax
177( 91%)
-
HRavg
151( 78%)
-
Kalorie 5800kcal
-
Podjazdy
3150m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
W końcu trochę czasu na relację.
Ogólnie ten maraton był dla mnie tak ciężki, że prawie, w czasie jego trwania, miałem ochotę z niego zrezygnować. Często tak mam, ale teraz to już było przegięcie "pały".
Od miesiąca nie jeździłem rowerem, praktycznie wcale. Żadnej wytrzymałościówki. Myślałem, że pójdzie mi lepiej, lecz zbyt długa przerwa w treningach niszczy całkiem ładnie kondycję ;).
Już na pierwszym podjeździe czułem się jak kupa :D. Przede wszystkim mój pierwszy błąd to za duże śniadanie. A miały być tylko płatki, lecz Gospodarz w naszym domu gościnnym zaproponował śniadanie za niewielką opłatą, więc nie odmówiłem. Chciało mi się rzygać, ale wytrzymałem. Gdy skończył się asfalt pojawiło się błoto, bardzo dużo błota. Po przejechaniu 100m., patrząc na opony wiedziałem, że będzie ślisko i chujowo. Prawie się nie pomyliłem, ponieważ było bardzo ślisko i bardzo chujowo ;). Moje Nobby Nic'i spisywały się rewelacyjnie. W końcu trafiłem z doborem opony w "dziesiątkę". Trzymały się na błocie, kamieniach i szutrze wzorowo, a ich zachowanie było bardzo przewidywalne.
Po kilkuset metrach w takich warunkach mój łańcuch zaczął wydawać dźwięk starej betoniarki. Szkoda tylko, że napęd wymieniłem dwa tygodnie przed Głuszycą. Po pokonaniu pierwszego podjazdu był zjazd i sztuczny zbiornik wody, do którego wjechałem całym rowerem i porządnie go wyczyściłem. Później czynność powtarzałem w strumykach i na każdym bufecie. Dzięki temu jeszcze pożyje ;).
Kolejne podjazdy były dla mnie strasznie ciężkie. Marzyłem o tym, aby się skończyły. W 3/4 wyścigu dopadł mnie straszny kryzys i do tego doszły kurcze, które powodowały, że na podjazdach nie mogłem stawać na pedałach. Mimo to, rower podprowadzałem bardzo rzadko, prawie wcale. Wszędzie gdzie dało się jechać jechałem, po za jednym obrzydliwie długim i stromym podjazdem na jakiejś łączce za szlabanem. Wszystko szło okropnie ciężko. Nachylenia rzędu 5-6% pokonywałem ze średnią prędkością 7-8 km/h, gdzie w normalnych warunkach i gdy jestem w formie wykręcam spokojnie 12-15 km/h. To właśnie było główną przyczyną tego okropnie długiego czasu przejazdu :D.
Po za tym, jeszcze następnego dnia odbijało mi się błotem. Zjadłem i wypiłem pewnie z kilogram ;).
Przez większość czasu na rowerze było mi bardzo zimno i nie mogłem się dobrze rozgrzać.
Ogólnie trochę jestem niezadowolony, lecz mam to co chciałem. Obijanie się i brak treningów nie zbuduje mi formy. Zadowolony jestem bardzo ze wszystkich zjazdów, nawet tych mega trudnych, które zjeżdżałem oraz z tego, że ukończyłem wyścig. Już teraz wiem, dlaczego trudność Głuszycy od 1-6 to 5+ ;)
Wolne miejsce do Głuszycy
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kto chciałby się zabrać z Poznania?
Dziewicza góra - 6 pętli
-
DST
44.00km
-
Teren
44.00km
-
Czas
02:30
-
VAVG
17.60km/h
-
VMAX
42.00km/h
-
Temperatura
19.0°C
-
HRmax
171( 88%)
-
HRavg
144( 74%)
-
Kalorie 1711kcal
-
Podjazdy
1024m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po zbyt długiej przerwie pojechałem dzisiaj na dziewiczą. Ostatnio jeździłem na rowerze na Trophy. Masakra. Miesiąc przerwy to zbyt długo. Po pierwszym wjeździe na Dziewiczą prawie się zrzygałem :). Później było już tylko lepiej. Zrobiłem 6 pętli, ale nie XC, bo zaraz Rodman wjedzie i powie mi, że jedna pętla ma 100m przewyższeń :D. Moja ma ok. 150m. Tak więc trening spoko, bo zrobiłem ponad 1 km w pionie :). Głuszyca za tydzień więc nie wybaczyłbym sobie gdybym ją spierdolił ;)
MTB Trophy 2011
-
DST
310.00km
-
Czas
22:14
-
VAVG
13.94km/h
-
VMAX
72.00km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
HRmax
171( 88%)
-
HRavg
139( 72%)
-
Kalorie 16000kcal
-
Podjazdy
11200m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
OPIS WKRÓTCE, brak czasu
Stage 1 - 5:03
Pozycja 146/436
Stage 2 - 6:22
Pozycja 127/382
Stage 3 - 5:15
Pozycja 120/359
Stage 4 - 5:33
Pozycja 182/379
Tak dla przypomnienia ;)
-
DST
43.00km
-
Czas
01:28
-
VAVG
29.32km/h
-
VMAX
38.00km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
HRmax
161( 83%)
-
HRavg
135( 69%)
-
Kalorie 900kcal
-
Podjazdy
150m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wiatr w plecy, przez to dość łatwo. Miałem długą przerwę i od razu kupa siły a tętno wskakuje wysoko bez żadnych oporów :).
Za chwilę Trophy - I'm so Excited :D.
Asfalcikiem
-
DST
36.00km
-
Czas
01:24
-
VAVG
25.71km/h
-
VMAX
36.00km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
Podjazdy
100m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Oj noga nie podaje, nie podaje. Karpacz nie daje o sobie zapomnieć. Najlepsze jest to, że jeszcze dwie noce po niedzieli śniły mi się zjazdy :D. Ehhh, co za emocje.
MTB Powerade Marathon Karpacz
-
DST
82.70km
-
Teren
80.00km
-
Czas
05:37
-
VAVG
14.72km/h
-
VMAX
61.00km/h
-
Temperatura
14.0°C
-
HRmax
172( 89%)
-
HRavg
151( 78%)
-
Kalorie 4020kcal
-
Podjazdy
2905m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do Karpacza przyjechałem z Michałem ok. 22:00, dołączając do Marca, Josipa, Zbycha, Maksa i Jacka. Pogoda była spoko. O 5 rano zaczął padać deszcz i odechciało mi się maratonu. Lało do 9, raz mocniej, a raz słabiej. W każdym bądź razie było dość mokro. Moje opony niezbyt nadają się na błoto (racing ralph).
Tylko ja z całej naszej ekipy jechałem GIGA, więc musiałem być przed 10-tą na starcie. Zacząłem smarować napęd i zauważyłem, że z wentyla ucieka mi powietrze (f*cking FOSS). Więc w ostatniej chwili zacząłem zmieniać dętkę z pomocą Marc'a. Po chwili chciałem już jechać, ale niestety dzień wcześniej kombinowałem coś przy przerzutce tylnej i źle wchodziły niskie biegi. Pożyczyłem śrubokręt i szybko ustawiłem ją z grubsza. Zgrzałem się ze stresu.
Na stadionie byłem 4 minuty przed zamknięciem sektorów, lecz czas ten musiałem wykorzystać na kupno dętki... udało się. Ustawiłem się na starcie w sektorze razem z Drogbasem i Klosiem. Pogadaliśmy chwilę, po czym nastąpił start.
Pierwsze 5 km to asfaltowy podjazd obok Kościółka Wang. Pod tę górkę jechało mi się ciężko. To chyba przez to, że nie miałem żadnej rozgrzewki.
Mniej więcej w połowie tego podjazdu zaczęły nadchodzić skurcze. Jedyne co mnie ogarniało w tym momencie to wkurwienie. Pomyślałem, że mam 80 km górskiego maratonu przed sobą a już nie mogę zbyt mocno przypierdzielić, bo skończy się to bardzo źle.
W końcu ten podjazd się kończy, a ja mam za sobą ok. 250m w pionie (szybko :)).
Teraz pierwszy zjazd, wyprzedzam Drogbasa i jadę dość mocno w dół, choć nie przesadzam, bo wiem że jest ślisko. Na ostrych łukach rower nie jest tak stabilny i zaczyna nosić mnie na lewo i prawo. Dojeżdżamy do pierwszego kamienistego zjazdu, który pokonuję szybko, wyprzedzając bardzo dużo bikerów. Na samym dole zjazdu stoi trzech ratowników, gotowych ratować życie tym, którym nie udaje się zjechać. Ja jestem świadkiem jak jeden koleś przelatuje przez kierownice. Ratownicy robią krok w jego kierunku, lecz on podnosi się i jedzie dalej.
Później jest spory podjazd, na którym zaczynam szybko podjeżdżać, ale dalej czuję się po prostu źle, jakby ktoś właśnie obudził mnie i posadził na rowerze. Odczuwam zmęczenie i wszystko w okół zaczyna mnie denerwować.
Staram się podjeżdżać każde wzniesienie i każdą górkę, mimo że widzę ludzi, którzy prowadzą.
Po ok. 1 godz. zaczyna mi się jechać w miarę dobrze. Czekam na bufet, aby zjeść banana i jakieś ciastko. Od jakiegoś czasu praktycznie nie jem żeli, zastępuję je bananem i bułką ;-). Nareszcie docieram do bufetu i uzupełniam puste bidony oraz jem 2 wspomniane wcześniej owoce ;).
Jadę dalej i jest spoko. Po chwili zaczyna się zjazd a jego nachylenie to 27%. Jadąc w siedmiu wszyscy hamują i wali klockami, jak przypalonym kotletem. Zjazd jest dość równy i dość bezpieczny, ale jego stromość robi olbrzymie wrażenie. Już tutaj czuję, że maraton G&G w Karpaczu nie jest łatwy, ale o jego wysokim poziomie dowiaduję się dopiero na podjeździe pod Petrowkę (1050m n.p.m).
Na samym początku tego podjazdu nachylenie wynosiło jakieś 15% i tak bardzo długo, bo przez 3 km można było jechać. Było ciężko i dla wielu bikerów ten właśnie podjazd będzie miał fatalne skutki (skurcze i pesymizm). Przejeżdżam jakieś 3.5 km bez zejścia z roweru, ale w pewnym momencie robi się jeszcze bardziej stromo a na liczniku widzę 21%. W tym momencie zsiadam z roweru i ostatnie 500 m daje z buta, bo jeśli pojadę dalej to będą mnie zwozić na stelażu ratunkowym :D. O mały włos zakwasiłbym mięśnie i byłoby po wyścigu. N
areszcie docieram na samą górę, na liczniku ukazuje się 1040 m n.p.m. Trochę mniej, ale ciśnienie w górach zmieniało się z minuty na minutę, stąd błąd w pomiarze.
Zjazd z Petrowki był dość szokujący ze względu na temperaturę powietrza. Gdy na nią wjeżdżałem nie odczuwałem zimna, ponieważ byłem zlany potem, zjeżdżając temperatura wynosił 11 st. C i zacząłem odczuwać zimno tak mocno, że dostałem delikatnych drgawek.
Nareszcie i niestety dołączam do dystansu MEGA jakąś boczną ścieżką. Wiem, że teraz będzie ciasno, ponieważ zaczynają się fajne single, na których nie mogłem jechać szybko i wciąż byłem blokowany. Czułem się jak napięta cięciwa w łuku.
Jadę chwilę za kilkoma osobami i proszę o wpuszczenie, robią mi miejsce i nie ma problemu. Po chwili następni, ale jest tak wąsko, że możliwość wyprzedzenia oceniam na zerową. Z jednej strony ściana z drugiej przepaść. Wlokę się więc za nimi z prędkością spacerową i zastanawiam się kiedy skończy się ten singielek. Oczywiście jadąc za nimi podsłuchuje rozmowę, a to koledzy rozmawiający o filmach :D. Myślę sobie "zajebiście, może jeszcze sobie piknik tutaj kurwa zrobią" ;). W końcu krzyczę do nich przepraszam, a oni schodzą z rowerów i przepuszczają mnie uprzejmie ;), za co uprzejmie im dziękuję. Dalej idę jak przecinak. Mam dużo siły, odpocząłem dzięki tej spokojnej jeździe.
Zjeżdżam w dół na tym samym singlu, a przede mną nagina jakiś koleś z GIGA, którego ani na chwilę nie mogę dojść :D. Wciąż go widzę, ale nie ma mowy o dogonieniu go. Jadę kilka metrów za nim w bardzo trudnym terenie i widzę bardzo stromy spad, więc krzyczę do ludzi za mną aby uważali, ponieważ nie chciałbym aby ktoś wpakował mi się w zad. Koleś przede mną myślał, że krzyczę to do niego i odpowiada mi: "spooookojnie kolego" :D. Zjazd po tym trudnym singlu nie sprawiał mu żadnego problemu i sądząc po jego wypowiedzi i tonie potraktował mnie jak jakiegoś żółtodzioba ;).
Chwilę później wyjechaliśmy na asfalcik i tam minąłem Marc'a. Nie zauważyłbym go, gdyby nie krzyknął. Myślałem, że spotkam również Krzycha i Zbycha, ale złączyłem się z Mega szybciej niż zdążyli tam dojechać.
Dalej idę dość grubo choć znowu pieprzone skurcze nadchodzą i używam bardzo lekkich biegów. Wypijam magnez w fiolce i subiektywnie zaczynam czuć się lepiej. Dalej megowcy prowadzą a ja jadę, choć nie ukrywam, że mam ochotę jebnąć ten rower i naginać z buta, ale w takich chwilach zawsze pamiętam o powiedzeniu, że 'sukces rodzi się w bólu' ;D.
Kilka kilometrów dalej spotykam Michała i wyprzedzam go. Niestety kolejny zjazd, który bez problemów bym zjechał, gdyby nie laska, która blokuje mnie i sprowadza powoli rower. Już nie chcę myśleć o tym jak bardzo mnie to wkurza, ale jestem wyrozumiały :).
Wreszcie znalazłem się na Chomontowej. Zaśmiałem się, w zeszłym roku też pod nią podjeżdżałem. Porównując ją do Petrowki była śmieszna, lekka i zabawna. Prędkość z jaką pod nią podjeżdżałem to coś pomiędzy 10 a 12 km/h. Jak byłem już na samej górze to spojrzałem na przewyższenia jakie pokonałem. Na liczniku było 2640 m i 71 km. Stwierdziłem, że pewnie zaraz będzie koniec i tylko w dół. Niestety myliłem się. Przede mną jeszcze ponad 10 km i 300 m w pionie :D.
Właśnie przekonałem się na własnej skórze jak Golonko może zaskoczyć ;).
Przez cały wyścig, tzn. aż do Chomontowej, martwiłem się o to, że będę miał laczka. Po przejechaniu tej góry zapomniałem o zmartwieniu, i los chciał abym na dość ostrym kamienistym zjeździe 8 km przed metą złapał kapcia.
Zasuwałem za jakąś laską, która zajeżdżała mi drogę i nie mogłem jej wyprzedzić. W pewnej chwili wybrałem alternatywną ścieżkę, która okazała się dużym błędem. Przeleciałem po bardzo ostrych kamieniach i usłyszałem jak obręcz uderza o kamień. Z początku nie chcę w to wierzyć. Mówię sobie, że mi się przesłyszało. Jednak po 2 i 3 pizgnięciu schodzę z roweru i przeklinam. Nie bolało by mnie to gdyby to był początek wyścigu, ale nie teraz kiedy tak ciężko pracowałem na swoją pozycję. Załamka !!!. Zdejmuję koło i zakładam nową dętkę. Opona jest tak upierdolona błotem, że wszystko wpada do środka. Po chwili przejeżdża Michał i pyta czy wszystko mam, odpowiadam, że tak. On już laczka też ma za sobą ;).
Składam koło do kupy i teraz najgorszy moment, czyli pompowanie. 100 machnięć a tam 1 bar, 200 machnięć prawie 2 bary, więcej nie daję rady.. Cała operacja z kołem zajmuję mi minimalnie więcej niż 10 minut przez ten czas widzę jak kolesie z czerwonymi naklejkami bezlitośnie wyprzedzają mnie ;/. Wszystko w pizdu. Po tym widoku jestem zdeprymowany w takim stopniu, że zaczynam mieć w dupie cały wyścig i pozycję ;D.
Starą dętkę owijam wokół szyi, wskakuję na rower i gnam na dół. Jednak bardzo ostrożnie i powoli, ponieważ nie chcę złapać snake'a ze względu na bardzo małe ciśnienie w tylnym kole.
Później już tylko doganiam ponownie Michała i żadnego z GIGOWCÓW, którzy mnie wycięli. Zaczyna się znowu fajny singielek w lesie i w dół 2 km przed metą. Tam było cudownie, wąsko i niebezpiecznie. Wszystko przejechałem bez większych problemów, tylko raz ocierając się o drzewo ;D.
Ostatni zjazd na szerokiej łące, na której ludzie strasznie panikują, a panikują ponieważ cokolwiek byś na niej nie zrobił nie jesteś w stanie zatrzymać się. Trzeba jechać z włączoną funkcją ABS, ponieważ zablokowanie koła skończy się poślizgiem, upadkiem i resztę zjedzie się na sam dół na dupie. W tym miejscu fajniej by było zjechać na gruszcze, albo nartach :D. Nachylenie na łączce też rekordowe, bo ponad 30% ;)
Wjeżdżam na metę po 5h i 37 min.
Jestem pewien, że dojechałem pierwszy z EMED Racing Team GIGA :D, jednak Josip mówi mi, że Drogbas dojechał 20 minut temu !?!.
Zastanawiam się jak? To niemożliwe. Nie wyprzedził mnie, a ja pierwszy między czas zrobiłem 9 minut szybciej. Nie miałem kryzysu, jechałem płynnie i dość szybko. Średnia prawie 15 km/h.
Po chwili okazuje się, że Jarek pomylił trasę i w dodatku miał kilka upadków, w których ucierpiał sprzęt.
Jestem 58/158 w open GIGA
oraz 19/41 w M2
Gdyby nie laczek byłbym jakieś 6 miejsc wyżej w M2 i 10 w OPEN :-/
Tak niestety chciał los, miałem pecha, ale i tak cieszę się z postępów. Góry stają się moim żywiołem, I like it :)
light
-
DST
20.00km
-
Teren
20.00km
-
Czas
00:53
-
VAVG
22.64km/h
-
VMAX
40.00km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
HRmax
145( 75%)
-
HRavg
120( 62%)
-
Kalorie 426kcal
-
Podjazdy
131m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
Spokojnie od rańca :)
W tlenie.
-
DST
37.85km
-
Teren
15.00km
-
Czas
01:29
-
VAVG
25.52km/h
-
VMAX
42.00km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
HRmax
154( 79%)
-
HRavg
124( 64%)
-
Kalorie 786kcal
-
Podjazdy
219m
-
Sprzęt Giant XTC 0 DE 2010
-
Aktywność Jazda na rowerze
W końcu temperaturka spadła, idealna na rower. Jest 2x chłodniej niż wczoraj. Moje tętno wróciło do normy. Jechałem w miarę spokojnie, ale siły miałem dużo. Kręciło mi się super.
Teraz już przed Karapaczem tylko takie króciutkie wypady, aby się nie zmęczyć.